Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1704

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie! zawołał Gerard, owszem, to wielki dla mnie zaszczyt.
— W takim razie spojrzyj na swój dyplom: „Wolna podróż na wszystkie kraje“...
— Dziękuję, dziękuję, panie Jackal, przerwał nędznik, chwytając paszport drżącą ręką i nie dając czasu naczelnikowi doczytać do końca. A teraz na łaskę Boską!
I wybiegł z gabinetu.
— Na łaskę szatańską! zawołał pan Jackal, bo jeżeliby Pan Bóg wmieszał się do twych interesów, podły łajdaku! toś przepadł! I dzwoniąc znowu: Czy gotowy powóz, zapytał.
— Czeka od dziesięciu minut.
Pan Jackal rzucił okiem na siebie: ubrany był przyzwoicie: frak czarny, spodnie czarne, kamizelka i chustka białe. Uśmiechnął się z zadowoleniem, nałożył na wierzch duży paltot, zszedł krokiem zwyczajnym, siadł do powozu i rzekł:
— Do pana ministra sprawiedliwości, plac Vendome. Ale potem rozmyśliwszy się: Co j a też mówię! Dziś wielki bal w zamku Saint-Cloud, ministrowie bawić się będą do godziny drugiej. I wysadzając głowę przez drzwiczki: Do Saint-Cloud! zawołał na stangreta. Potem, mówiąc sam do siebie i sadowiąc się jak mógł najwygodniej w kąciku: Dobrze się stało! Będę się mógł przespać w drodze.
Ruszył kłusem, a pan Jackal, który miał władzę dowolnie rozkazywać snowi, jeszcze nie dojechawszy do Luwru, usnął głęboko. Prawda, że przyjechawszy do Cours-la-Reine, zbudził się w sposób nader niespodziewany. Powóz został zatrzymany, przez szyby otwarte dwaj ludzie stojący na stopniach przykładali pistolety do piersi Jackala, a dwaj inni trzymali stangreta...
Napastnicy byli w maskach.
Pan Jackal zbudził się nagle.
— Co to jest? czego chcecie odemnie?
— Ani słowa, ani poruszenia, rzekł jeden z ludzi, boś zginął.
— Jakto, zawołał Jackal zaledwie rozbudzony, o północy napadają na polach Elizejskich! A któż to u djabła urządził taką policję?
— Pan, panie Jackal, ale uspokój się, nie twoja w tem wina; my nie jesteśmy złodzieje.