Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1713

Ta strona została przepisana.

Po ustawieniu, ten co dokonał tej czynności, otworzył drzwiczki i rzekł po niemiecku:
— Już.
— Zechciej pan zejść, rzekł towarzysz podróży pana Jackala, podają panu rękę.
Jackal zszedł bez oporu.
Czasowy woźnica wziął go za rękę, podtrzymał przy schodzeniu i zaprowadził o dwa kroki przed drabinę.
Sąsiad Jackala wyszedł za nim i postępował z tyłu. Lecz, ażeby pan Jackal nie myślał, że jest osamotniony, położył mu rękę na ramieniu.
Drugi nieznajomy stał już na szczycie drabiny i djamentem przecinał szybę w oknie. Po przecięciu szyby przeciągnął rękę przez otwór i otworzył okno. Poczem dał znak towarzyszowi stojącemu na dole.
— Masz pan przed sobą drabinę, rzekł tenże do Jackala, wejdź na nią.
Pan Jackal nie dał sobie dwa razy mówić; podniósł nogę i uczuł pierwszy szczebel.
— Jesteś pan więcej niż kiedybądź człowiekiem zgubionym, jeśli wydasz najmniejszy okrzyk.
Jackal dał znak głową, że rozumie. Potem do siebie:
— Już widać, rzekł, los mój się rozstrzyga, dochodzę do rozwiązania.
Szedł więc pocichu po szczeblach, a tak dokładnie, jak gdyby to wykonywał w południe z otwartemi oczyma. Łażenie po drabinie wydawało się w nim rzeczą jakby przyrodzoną. Przybywszy na szczyt i na wszelki wypadek policzywszy siedmnaście stopni, przyjętym został przez człowieka, który otwierał okno, a ten wspaniałomyślnie biorąc go pod rękę:
— Przekrocz pan, rzekł.
Jackal był wzorowo posłusznym. Toż samo uczynił człowiek idący za nim.
Wtedy ten, który ich poprzedzał, a który nie miał zapewne innego celu, jak tylko torować im drogę i dopomódz panu Jackalowi do przeprawy, zszedł, złożył drabinę na pojazd, który, ku coraz większemu przerażeniu pana Jackala, odjechał znów kłusem.
— Otóż jestem zamknięty, pomyślał sobie, ale gdzie i w czem? Nie w piwnicy zapewne, bo musiałem wstępować