Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1715

Ta strona została przepisana.

potem, że jego przewodnik coś cichym głosem przemówił do nowoprzybyłego, potem, że ten nowoprzybyły, na którego zapewne czekano, jako na przewodnika po labiryncie, w któren się zapuszczano, otworzył drzwi i schodził z pierwszych stopni schodów.
Nie było już co do tego wątpliwości, kiedy towarzysz pana Jackala rzekł:
— Uchwyć się pan poręczy.
Jackal uchwycił się poręczy i schodził. Jak poprzednio liczył szczeble wchodząc, tak teraz liczył stopnie, zstępując. Było czterdzieści trzy stopni, które prowadziły na brukowany dziedziniec. W dziedzińcu tym była studnia.
Człowiek trzymający latarnię zbliżył się do studni; pan Jackal prowadzony przez swego przewodnika udał się za nim. Człowiek z latarką schylił się nad studnią i krzyknął:
— Jesteście tam?
— Jesteśmy, odpowiedział głos, na który zadrżał pan Jackal, bo zdawało mu się, że głos ten pochodzi z głębokości.
Człowiek z latarką postawił wtedy światło na studni, ujął za koniec sznura i przeciągnął go ku sobie ruchem człowieka wyciągającego wiadro wody; tylko, że zamiast wiadra wyciągnął kosz na dwie osoby. Ale jakkolwiek cicho to robił, oś oddawna zapewne niesmarowana, zaczęła żałośnie jęczeć.
Pan Jackal doskonale poznał jęk osi i zimny pot przebiegł mu po ciele.
Nie miał jednak czasu uśmierzyć swych wzruszeń, bo zaledwie kosz dotknął ziemi, już się w nim znalazł. Podniesiono go do góry, pobujano w próżni, potem wprowadzono w studnię tak zręcznie i zwinnie, jak gdyby tem wszystkiem zajmowali się górnicy.
Pan Jackal nie mógł powstrzymać odgłosu podobnego do skargi.
— Biada ci, panie, jeśli krzykniesz! odezwał się głos towarzysza dobrze znany panu Jackalowi, puszczę cię.
Ostrzeżenie to mrowiem zdjęło Jackala, ale przywiodło go do milczenia.
— Jakkolwiekbądź, pomyślał, gdyby mieli zamiar wrzucić mnie do studni, nie zadawaliby sobie trudu grozić mi, nie spuszczaliby mnie w koszu. Ale dokąd u djabła mnie prowadzą, przez tę głupią drogę? Na dnie studni ja nic