który zaczynał wierzyć, że tajemniczość, jaką otaczano jego porwanie, kryła w sobie wielkie niebezpieczeństwo.
— Za chwilę, odpowiedział głos, który on słyszał po raz pierwszy.
Ten, kto to powiedział, otworzył drzwi i weszli dwaj towarzysze pana Jackala. A trzeci biorąc go pod rękę:
— My pójdziemy na górę, rzekł.
Jakoż poczuł Jackal, że uderzył się o pierwszy stopień schodów. Jeszcze nie wszedł no, trzeci, kiedy drzwi zamknęły się za nim.
Jackal, wciąż mając przed i za sobą straż, uszedł czterdzieści stopni.
— Aha! rzekł, prowadzą mnie znowu na pierwsze piętro zkąd wyszedłem, a to dla zmylenia śladu.
Ale na ten raz Jackal się mylił i spostrzegł to niebawem, kiedy stanąwszy na gruncie twardym, odetchnął świeżem, łagodnem i wonnem powietrzem, które żywo i orzeźwiająco weszło mu do piersi, niby zapach leśny. Wtedy postąpił z dziesięć kroków po miękkiej trawie, a dobrze znany głos towarzysza odezwał się: teraz jużeś pan przybył i możesz zdjąć zawiązkę z oczu.
Jackal nie dał sobie dwa razy tego powtarzać i ruchem nagłym, wyrażającym więcej wzruszenia niżby chciał okazać, zerwał zasłonę.
Okrzyk zdziwienia wydarł mu się na widok, jaki miał przed oczyma. Znalazł się w środku koła utworzonego przez jakich stu ludzi, którzy sami znowu stanowili środek nieokreślonego kręgu, utworzonego przez las. Spojrzał naokoło i zmartwiał.
Starał się poznać jaką twarz między wszystkiemi twarzami oświeconemi z góry światłem księżycowem, z dołu kilkunastu pochodniami utkwionemi w ziemię. Ale wszystkie były mu nieznane. Gdzie wreszcie znajdował się, nie wiedział nic.
Na dziesięć mil w okolicach Paryża nie znał tak dzikiego miejsca. Szukał jakiegoś punktu ograniczającego ten las, ale dym wychodzący z pochodni połączonej z mgłą czepiającą się drzew, tworzył tuman, którego przebić nie mógł nawet wzrok pana Jackala.
Co go nadewszystko uderzyło, to groźne milczenie panujące dokoła. Milczenie to nadawałoby tym ludziom po-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1717
Ta strona została przepisana.