stać zgromadzenia widm, ale błyskawice tryskające z oczu każdego przypominały słowa, które tak ponuro zabrzmiały mu w uchu: „Nie jesteśmy złodziejami, jesteśmy nieprzyjaciółmi!“
A on, jak powiedzieliśmy, na rzut oka naliczył tych nieprzyjaciół stu, znajdował się w pośrodku nich w nocy, w lesie, sam jeden.
Jak wiemy, był wielkim filozofem, wielkim wolterjaninem, wielkim ateuszem, trzy wyrazy znaczące prawie toż samo; a jednak powiedzmy na jego wstyd, czy pochwałę, w tej uroczystej chwili zrobił ostateczny wysiłek, by się skupić w sobie, i wzniósłszy oczy do nieba, duszę swą polecił Bogu.
Czytelnicy poznali zapewne miejsce dokąd zaprowadzono pana Jackala, a jeżeli on mimo usiłowań nie mógł go poznać, to dlatego, iż lubo leżało w środku Paryża, nie widział go nigdy.
Był to istotnie dziewiczy las z ulicy Piekielnej, mniej zielony zapewne niż w wiosennej nocy kiedyśmy doń weszli po raz pierwszy, ale niemniej malowniczy w porze jesiennej i w godzinie nocnej.
Ztamtąd to wyszli Salvator i generał Lebastard de Prémont, by wydrzeć Minę z rąk pana de Valgeneuse, tam oni naznaczyli sobie schadzkę, by wydrzeć pana Sarrantego z rąk kata.
Widzieliśmy tylko w jaki sposób zbrakło Salvatora na schadzce, a zastąpił go pan Jackal.
Znamy więc już niektóre osoby zebrane w opustoszałym domu.
Jest to „venta“ węglarzy, wzmocniona z powodu tej okoliczności kilku innymi oddziałami, są to ludzie, do których w nocy z dnia 21 maja udawał się generał Lebastard de Prémont o pomoc i obronę dla przyjaciela.
Przypominamy sobie odpowiedź węglarzy w tej okoliczności. Była to zupełna, stanowcza, jednogłośna odmowa przyj?ęcia jakiegokolwiek udziału w uwolnieniu więźnia. Mylimy się, mówiąc, że odmowa była jednogłośną, na dwudziestu, jeden Salvator ofiarował pomoc generałowi.
Wiadomo co potem nastąpiło.
Przypominamy sobie także rację, która spowodowała surowy wyrok trybunału, ale z tem wszystkiem nie zawadzi przypomnieć ją czytelnikom.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1718
Ta strona została przepisana.