Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1724

Ta strona została przepisana.

Pan Jackal wydał okrzyk.
Koło tak się ścisnęło, iż zdawało się Jackalowi, że mu brak oddechu.
— Podpisz pan testament, rzekł właściciel zegarka, skończmy raz tę sprawę, jeśli łaska.
— Mamy sprawy daleko ważniejsze i pilniejsze niż pańska, odezwał się drugi węglarz.
— A i tak jużeśmy dużo czasu stracili, dodał trzeci.
Pierwszy podał panu Jackalowi pióro.
— Podpisz pan, rzekł.
Pan Jackal wziął i podpisał, protestując.
— Czy już? zapytano.
— Już, odpowiedział pierwszy węglarz.
Następnie zwróciwszy się do Jackala:
— Panie, oświadczył, w imieniu wszystkich zebranych braci, przysięgam przed Bogiem, że testament twój szanowany będzie religijnie, a ostatnia twa wola punktualnie wykonana.
— Proszę pana z sobą! odezwał się jeden z ludzi, który dotąd nie wymówił ani słowa i którego ze względu na atletyczną budowę można było wziąć za człowieka, przeznaczonego przez ten tajemny trybunał na wykonawcę wyroku. Proszę z sobą!
Potem, silnie ująwszy pana Jackala za kołnierz, niósł go przez środek kota, które otwierało się dla przepuszczenia kata i ofiary.
Niesiony przez kolosa, już pan Jackal uszedł z dziesięć kroków w lesie i spostrzegł na gałęzi jednego z drzew sznurek zawieszony nad świeżo wykopanym dołem, gdy nagle wyszli dwaj ludzie z gęstwiny i zagrodzili im drogę.

IX.
Gdzie różne sposoby uratowania pana Sarranti poddane są ocenieniu pana Jackala.

Zkąd się wzięli ci dwaj ludzie, tego nikt nie umiał powiedzieć, a nadewszystko pan Jackal, który nie posiadał w tej chwili przytomności umysłu.
Jeden z nich wyciągnął rękę i rzekł:
— Stój!
Na to słowo, brat, który w tej chwili wybranym był