Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1726

Ta strona została przepisana.

— Zaręczyłeś za mnie, panie Salvatorze, nie zawiodę cię, bądź spokojny. Odwołuję się jednak do twej wysokiej sprawiedliwości, by to czego pan odemnie zażądasz, mieściło się w granicach mojej możności.
Salvator uczynił znak głową, potem zwracając się do węglarzy:
— Bracia, rzekł, ponieważ człowiek, który mógł zniweczyć nasze plany, jest pomiędzy nami, możemy je zatem rozważyć w jego obecności. Pan Jackal jest człowiekiem dobrej rady i nie wątpię, że sprowadzi nas na dobrą drogę.
Pan Jackal potwierdził te słowa schyleniem głowy Salvator zwrócił się ku niemu.
— Czy wykonanie wyroku nieodwołalnie wyznaczone na jutro? zapytał.
— Tak jest, na jutro, odrzekł pan Jackal.
— Na godzinę czwartą?
— Na czwartą, odrzekł pan Jackal.
— Dobrze.
Potem, rzucając wzrokiem na prawo i na lewo, a zwracając się do towarzysza podróży pana Jackala:
— Co uczyniłeś w przewidywaniu tego, bracie? zapytał.
— Wynająłem wszystkie okna pierwszego piętra na placu Pelletier i na placu Gréve, od facjatek aż do dołu.
— Ależ to musiało pana ogromnie kosztować, odezwał się pan Jackal.
— Drobnostka; nędzne sto pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Mów dalej, bracie, rzekł Salvator.
— Mam tedy czterysta okien, mówił dalej węglarz; po trzech ludzi w oknie, to znaczy tysiąc dwieście ludzi; rozrzuciłem czterystu innych po wszystkich ulicach, wychodzących na rynek Ratuszowy, a dwustu rozstawiłem od więzienia do placu Gréve; każdy z tych ludzi uzbrojony będzie w sztylet i dwa pistolety.
— Do licha! to musiało pana kosztować więcej niż te czterysta okien.
— Mylisz się pan, odparł węglarz, okna się wynajmują, nie serca oddają się darmo.
— Mów dalej, odezwał się Salvator.
— Ruch odbędzie się w ten sposób, mówił dalej węglarz. Lud, kobiety, dzieci, wszystko to w miarę zbliżania się do placu śmierci, zepchnięte będzie w stronę placu Gréve