chłopcu, który ucałował je po bratersku, dziękuję ci, nie zimno mi.
I mówiąc to, kaszlnęła kilka razy w sposób, który natychmiast zaprzeczył słowom, jakie wyrzekła.
Ale wszystkie te szczegóły, powiadamy, które byłyby uderzyły każdego innego, dla Justyna nie istniały, lub istniały tylko w stanie tej mgły porannej, która wznosząc się między podróżnym i celem jego, przysłania mu go, nie zakrywając.
— Pani... rzekł on.
Na ten wyraz „pani,“ Brocanta podniosła głowę, by zobaczyć, czy to rzeczywiście do niej jest mowa. Justyn był drugą osobą, co nazwała ją „panią“, pierwszą była Róża.
— Czy to pani znalazłaś ten list?
— Tak się zdaje, rzekła Brocanta, skoro ja go panu przysłałam.
— Tak, i bardzo jestem pani za to wdzięczny; tylko chciałem się zapytać, gdzieś go pani znalazła?
— Oczywiście w cyrkule św. Jakóba.
— Chciałbym wiedzieć na której ulicy.
— Nie patrzyłam na napis; ale musiało to być w stronie ulicy Dauphine, aż do Mouffetard.
— Przypomnij pani sobie dobrze, bardzo proszę.
— A, istotnie! rzekła Brocanta, zdaje mi się, że to było na ulicy Saint-André-des-Arts.
Dla spostrzegacza więcej obeznanego niż Justyn, z temi cygańskiemi sztukami, byłoby oczywistem, że Brocanta kręciła w zamiarze z góry obmyślanym. Justyn zdawał się rozumieć.
— Masz pani oto, rzekł by dopomódz wspomnieniom. I dał jej drugiego luidora.
— Proszę cię, matko, rzekł Babolin, zróbże dla pana Justyna to, o co cię prosi. Pan Justyn, to nie taki jak inni, i bardzo go poważają w cyrkule św. Jakóba; bądź pewna.
— A tobie co do tego, urwisie? odezwała się stara. Idźno za drzwi!
— Ba! jak się wam podoba, odpowiedział Babolin, pan Justyn wreszcie kazał mi się tu przyprowadzić; niech sobie radzi jak może. On jest dosyć duży, by mógł sam prowadzić swoje sprawy. I poszedł bawić się z psami.
— Brocanto, odezwała się Róża swym głosem słodkim i harmonijnym, widzicie, że młodzieniec ten jest bardzo
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/173
Ta strona została przepisana.