Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1739

Ta strona została przepisana.

wiódł oczyma po całej przestrzeni więzienia i wydał okrzyk przerażenia.
Więzienie było puste!

XI.
Co zaszło wówczas, gdy pan Jackal kazał aresztować Salvatora a Salvator pana Jackala.

Ażeby wytłómaczyć tajemnicę, która przeraziła Salvatora, musimy powrócić do Gerarda, wychodzącego z biura pana Jackala z paszportem w ręku, i śpieszącego opuścić Francję.
Nie będziemy opisywać mnogich wrażeń szarpiących wanwryjskiego filantropa, kiedy przechodził przez długi korytarz i kręte a ciemne schody, prowadzące z gabinetu pana Jackala na dziedziniec prefektury, koledzy zacnego męża, zgrupowani lub snujący się pod ponurem sklepieniem, wywierali wrażenie szatanów gotowych wpaść na niego i zapuścić pazury w ciało.
U bramy zastał swojego konia, którego trzymał posłaniec miejski.
Droga była długą zmorą, forsownym galopem, czemś nakształt fantastycznego biegu Króla Olch przez lasy.
Jeszcze dziesięć minut szalonego biegu, a byłby stanął w Vanvres. Ale koń jego, jakkolwiek silny, szarpany ostrogami od samej ulicy Jorozolimskiej i zmęczony poprzednią drogą, zdawał się chwiać na nogach i co krok groził upadkiem.
Pan Gerard rzucił wzrok przenikliwy na niezmierzony horyzont, by osądzić za wiele minut może stanąć; podtrzymywał konia uzdą i kolanami, i rozumiejąc, że gdyby go zatrzymał, koń padłby tam gdzie stanął, niemiłosiernie zapuścił ostrogi w brzuch biednego zwierzęcia.
Po pięciu minutach, które wydały mu się godzinami, zaczął rozróżniać w ciemności ponury kontur swego zamku; w kilka sekund potem stanął przed drzwiami.
Stało się co przewidział, w chwili gdy schodził na ziemię, koń padł.
Otworzył więc prędko, prędzej jeszcze zamknął za sobą, przebiegł szybko dwa piętra, wydobył z gabinetu ogro-