— Nie wiem jakie były zamiary waszej królewskiej mości na jutro.
— Przez Bóg żywy, zawołał król, miałem polować w Compiegne.
— Błagam cię, najjaśniejszy panie, nie opuszczaj Paryża.
— Hm! mruknął król, spoglądając z kolei na wszystkich członków rady.
— To nasze także zdanie, powiedzieli ministrowie.
— Kiedy tak, wyrzekł król, to nie mówmy już o tem. I boleśniej jeszcze niż dotąd wzdychając: Niechaj tu przyjdzie wielki łowczy, powiedział.
— Wasza królewska mość chce wydać rozkaz?
— Żeby odłożył polowanie na inny raz, ponieważ tak chcecie koniecznie. Potem, rzucając wzrok w niebo: O! taki piękny czas, szepnął, jakie nieszczęście!
W tej chwili woźny zbliżył się do króla.
— Najjaśniejszy panie, wyrzekł, jakiś mnich, który utrzymuje, że ma upoważnienie od waszej królewskiej mości, iż może wejść o każdej porze, czeka w przedsionku.
— Czy powiedział swoje nazwisko?
— Ksiądz Dominik, najjaśniejszy panie.
— To on! zawołał król, wprowadź go do mojego ׳gabinetetu. Potem, obracając się do ministów: Panowie, wyrzekł, niech nikt nie rusza się z miejsca dopóki nie wrócę; oznajmiono mi człowieka, którego przybycie może zmienić postać rzeczy.
Ministrowie spojrzeli po sobie; ale rozkaz był stanowczy.
Po drodze król spotkał wielkiego łowczego.
— Najjaśniejszy panie, co ja słyszę? zapytał tenże, polowanie jutrzejsze ma być odwołane?
— Wkrótce dowiemy się tego, odpowiedział Karol X., tymczasem nie słuchaj niczyich rozkazów prócz moich.
I poszedł rozpogodzony nadzieją, że to niespodziewane przybycie może zmieni straszne rozkazy, jakie mu proponowano wydać na dzień jutrzejszy.
Wchodząc do gabinetu, król ujrzał mnicha, który stał blady, nieruchomy, jak posąg.