szy panie, jak przystoi poddanemu gdy mówi do swego króla... albo raczej, będę mówił klęcząc, jak przystoi winowajcy, gdy mówi do swego sędziego.
— Wstrzymaj się, powiedział król.
— Dla czego, najjaśniejszy panie?
— Chcesz mi powiedzieć to, co jest zabronionem: tajemnicę spowiedzi. Nie chcę być spólnikiem świętokradztwa.
— Jakkolwiek straszne będzie moje wyznanie, może wasza królewska mość wysłuchać go teraz.
— A więc słucham.
— Królu, zawołano mnie do konającego człowieka...
Król zbliżył się do księdza i oparł się ręką o stół. Widocznem było, że gotował się słuchać z zajęciem.
— Umierający począł się spowiadać; ale zaledwie wyrzekł był kilka słów, gdy powstrzymałem go. „Jesteś panem Gerardem Tardieu, wyrzekłem, niemogę słyszeć ani słowa więcej od ciebie“. Dla czego? spytał umierający. „Ponieważ jestem Dominik Sarranti, syn tego, którego obwiniasz o kradzież i zabójstwo“. Chciałem odejść, lecz on mnie zatrzymał. „Ojcze, powiedział, widać, że Opatrzność przywiodła cię do mnie. Byłbym cię szukał po całym święcie, gdybym był wiedział gdzie cię znaleźć, żeby ci powiedzieć to, co będziesz słyszał... Mnichu, oto zbrodnie moje składam na twojem łonie. Synu, oto niewinność ojca twojego składam w ręce twoje. Wkrótce umrę, a ty opowiesz wszystko, co odemnie usłyszysz...“ I wtedy, najjaśniejszy panie, odkrył mi straszliwą rzecz: najpierw, że sam się okradł, ażeby podejrzenia padły na mego ojca, który, tegoż samego dnia będąc w spisku przeciw bratu waszej królewskiej mości, musiał uciekać. Potem przystąpił do odkrycia zbrodni prawdziwej, najjaśniejszy panie!...
— Jakże możesz mówić mi to wszystko, kiedy to jest tajemnicą spowiedzi?
— Pozwól, najjaśniejszy panie... Przysięgam, że nie chcę wciągnąć waszej królewskiej mości do grzechu, że tylko moja dusza naraża się na zatratę... albo raczej, Zbawicielu mój, Boże! dodał, wznosząc oczy w górę, albo raczej już jest zatraconą.
— Mów dalej, wyrzekł król.
— Wtedy Gerard Tardieu opowiedział mi, iż ulegając namowom kobiety, z którą żył, postanowił uwolnić się od swych synowców. Wspólnicy podzielili się strasznem za-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1752
Ta strona została przepisana.