Taki wtedy obraz przedstawiłby się malarzowi: Poddasze ciemne, oświetlone kilku tylko promieniami dnia, z ciężkością przeciskającego się przez rzadkie otwory. Stara siedząca z psami rozciągniętemi w okrąg około niej; Babolin skulony u jej nóg; Róża stojąca wzdłuż słupa. Grupa ta była oświecona czerwonawym połyskiem glinianego kagańca. Justyn stał blady, niecierpliwy, przez pół niknący w cieniu. Wrona od czasu do czasu biła skrzydłami i wydawała złowrogie okrzyki. Obraz był fantastyczny, dziwny, który mógłby podziałać na imaginację mniej zajętą, niż Justyna.
Oświetlona, jak powiedzieliśmy, dymnym i czerwonawym połyskiem kagańca, czarownica wyciągnęła rękę w powietrzu i gołą tą, a bezmięsistą ręką zataczała olbrzymie koła.
— Cicho bądźcie wszyscy! zawołała, karty będą przemawiać.
Psy i wrona ucichły.
Wtedy chropowatym głosem Brocanty, karty rozpoczęły tajemnicze objawienia.
Nasamprzód, stara sybilla zmięszała karty i kazała je Justynowi lewą ręką zebrać.
— Rozumie się, rzekła, że pan przychodzisz tu zasięgnąć wiadomości o osobie, którą kochasz?
— O! którą uwielbiam! rzekł Justyn.
— Dobrze... Pan jesteś niżnikiem żołędnym, to jest młodzieńcem przedsiębiorczym i zręcznym.
Justyn uśmiechnął się smutno; inicjatywa i zręczność, były to przeciwnie, dwa przymioty, na których mu istotnie zbywało.
— „Ona,“ jest damą czerwienną, czyli kobietą czułą i kochającą.
To przynajmniej dobrze odpowiadało charakterowi Miny.
Po zmięszaniu i zebraniu kart, gdy Justyn miał być wyobrażonym przez niżnika żołędnego, a Mina przez damę czerwienną, Brocanta odwróciła najprzód trzy karty.
Sześć razy rozpoczynała toż samo. Za każdym razem, jak były dwie karty tej samej maści, brała kartę najwyższą i kładła ją przed sobą, układając od lewej do prawej.
Po sześciu ciągnieniach miała kart sześć. Ukończywszy tę pierwszą czynność, znowu zmieszała talję, kazała zebrać lewą ręką i rozpoczęła toż samo doświadczenie, wciąż
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/177
Ta strona została przepisana.