Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1781

Ta strona została przepisana.

tanie: „Jakto! pan znasz panią margrabinę?“ Bouquemont parodjując wrażenie hrabiego o panu Saint-Herem, odpowiedział:
— Niegodny byłbym żyć, gdybym nie znał jednej z najpobożniejszych osób w Paryżu!
Hrabia zrozumiał, że trzeba się pogodzić z tą znajomością i wrócił do margrabiny, udającej w sześćdziesięciu latach omdlenie, z którem tak było jej do twarzy we dwudziestu:
— Co pani jest? zapytał. Nie trzymaj nas, błagam, dłużej w niepokoju.
— Umieram! odpowiedziała margrabina nie otwierając oczu.
Była to odpowiedź i nie odpowiedź. To też hrabia Rąppt, widząc, że rzecz nie jest tak niepokojącą, poprzestał na powiedzeniu do sekretarza:
— Trzeba zawołać kogo do pomocy, Bordier.
— Obejdzie się, odpowiedziała margrabina otwierając oczy i spoglądając dokoła z przestrachem. Spostrzegła proboszcza. A! to ty księże proboszczu, rzekła tonem najczulszym.
Ten ton dreszczem przeszył hrabiego Rappta.
— Tak, pani margrabino, to ja, radośnie odpowiedział Sulpicjusz Bouquemont, mam zaszczyt przedstawić pani mojego brata Ksawerego.
— To malarz wysoko ceniony, rzekła margrabina z najwdzięczniejszym uśmiechem, którego z całego serca polecam naszemu przyszłemu deputowanemu.
— Zbytecznie, pani, odparł hrabia Rappt, ci panowie, dzięki Bogu, dostatecznie polecają się sami. Cóż to się pani stało? zapytał półgłosem, jakby dla wskazania drzwi nawiedzającym.
Starszy Bouquemont zrozumiał i ruszył się jakby do wyjścia.
— Bracie, odezwał się, nadużywamy czasu pana hrabiego.
Ale margrabina zatrzymała go za połę.
— Bynajmniej, proboszczu, rzekła, przyczyna mojej boleści nie jest tajemnicą dla nikogo. Zresztą i pan niezupełnie obcym jesteś w tym wypadku, bardzom rada, że cię tu spotykam.
Czoło przyszłego deputowanego zasępiło się, proboszcza, przeciwnie, rozjaśniało radością.