Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1782

Ta strona została przepisana.

— Cóż to takiego, pani margrabino? zawołał, jakim sposobem ja, który dałbym życie za panią, mogłem mieć udział w zmartwieniu dla pani?
— A! proboszczu, powiedziała margrabina, znasz przecie Krupetkę
— Krupetkę? wykrzyknął Bouquemont takim tonem, jakby chciał wyrzec: „Co to znaczy“
Hrabia, który wiedział, co znaczy Krupetka i przeczuwał powód wielkiej boleści margrabiny, upadł w fotel, wydając westchnienie pełne zniechęcenia, jak człowiek, który po długim oporze oddaje posterunek nieprzyjaciołom.
— Tak jest, Krupetkę, podjęła margrabina bolejącym głosem. Znasz ją pan tylko jedną, widziałeś mnie z nią kilkanaście razy.
— A gdzie, pani margrabino? zapytał proboszcz.
— Ależ u siebie, na probostwie, księże proboszczu, w zgromadzeniu na Montrouge. Zabieram, a raczej, niestety, zabierałam ją zawsze z sobą. O! dopierożby wrzeszczało w niebogłosy, biedne stworzenie, gdybym ją zostawiła samą w pałacu.
— Aha! rozumiem, rzekł Sulpicjusz, „biedne stworzenie,“ rozumiem teraz. I uderzając się w czoło: To mowa o ślicznej suczce pani margrabiny. Czyżby jej wydarzyło się jakie nieszczęście?
— Nieinaczej, wyrzekła margrabina płacząc, ona nie żyje.
— Nie żyje! ozwali się chórem dwaj bracia.
— Stała się ofiarą zbrodni ohydnej, sromotnej samołówki.
— O nieba! zawołał Ksawery.
— Któż jest sprawcą tego niecnego postępku? zapytał starszy.
— Kto? pan pytasz? odezwała się margrabina.
— Tak jest, pytam, odrzekł Ksawery.
— Nasz wspólny wróg, wróg rządu, wróg monarchy, aptekarz z przedmieścia św. Jakóba.
— Byłem tego pewny! rzekł proboszcz.
— Byłbym na to przysiągł, dodał malarz.
— Jakże się to stało? zapytał brat starszy.
— Poszłam do naszych dobrych sióstr, opowiadała margrabina. Przechodząc koło aptekarza, biedna Krupetka, którą trzymałam na wstążce, zatrzymała się. Myślałam, że biedne stworzenie potrzebowało... Zatrzymuję się także...