Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1786

Ta strona została przepisana.

— Nie wątpię. Właśnie dlatego mówię z panią otwarcie. Potrzebuję, chcę zyskać wziętość. Jest to dla mnie owo „to be, or not to be;“ moja przyszłość w tem się zawiera. Ambicja zastąpi mi szczęście. Ale potrzeba, iżby ambicja była zaspokojoną. Muszę zostać deputowanym, żeby być ministrem; muszę być ministrem... Otóż monsignor Coletti przyrzekł, że przez księżnę Angouleme, której jest spowiednikiem, skłoni króla do podpisania nominacji. Czy zrobił to, co przyobiecał?
— Nie, odparła margrabina.
— Nie zrobił? zawołał hrabia zdziwiony.
— A nawet nie sądzę, wyrzekła margrabina, żeby miał zrobić.
— Jakto? mów pani wyraźniej, bo prawdziwie zdaje mi się, że mi głowa pęka! Odmawia więc swego poparcia?
— Najzupełniej.
— Powiedział to pani?
— Powiedział.
— Ależ musiał zapomnieć, że przezemnie dostał nominację na biskupa i że przez panią wprowadzony został w dom księżnej Angouleme?
— On to wszystko pamięta, ale kłamać nie może, sprzeciwia się to jego sumieniu...
— Jego sumieniu!... jego sumieniu!... szeptał hrabia Rappt. U któregoż to lichwiarza złożył on je w zastaw i któryż to z moich nieprzyjaciół dostarczył mu pieniędzy na wydobycie go ztamtąd?
— Kochany hrabio! kochany hrabio! zawołała, żegnając się krzyżem świętym margrabina, ja ciebie nie poznaję, namiętność w błąd cię wprowadza.
— Można sobie głowę rozbić o ścianę. Jeszcze jeden, którego, zdawało mi się, żem już kupił i ten chce mi nałożyć cenę, zanim się sprzeda! Kochana margrabino, wsiądź do powozu... masz gości u siebie, nieprawdaż?
— Tak.
— Otóż, jedź do monsignora Coletti i zaproś go.
— Już zapóźno.
— Powiesz mu, żeś chciała zaprosić go osobiście.
— Tylko co wracam od niego i nic mu o tem nie wspomniałam.
— Jakto, wiedząc, jak mało mam czasu, nie wymogłaś pani, żeby z tobą przyjechał?