Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1787

Ta strona została przepisana.

— Odmówił, powiedziawszy, że jeżeli pan masz interes własny, to należy się tobie przyjść do niego, a nie jemu do pana.
— Pojadę jutro.
— Zapóźno.
— Jakto?
— Dzienniki wyjdą, a to, co mają przeciwko tobie, będzie wydrukowane.
— Co on może mieć przeciwko mnie?
— Któż to może wiedzieć?
— Jakto, kto może wiedzieć? Wytłómacz się pani.
— Monsignor Coletti, jak wiesz, jest w zamiarze nawrócenia generałowej de Lamothe-Houdan na religię katolicką.
— Więc ona jeszcze nie jest nawróconą?
— Nie, ale zdrowie jej codziennie się pogorszą, jest on także spowiednikiem żony twojej.
— O! Regina nie mogła nic powiedzieć przeciwko mnie.
— Kto to wie! na spowiedzi...
— Pani, zawołał hrabia Rappt oburzony, dla najgorszych księży spowiedź jest świętością.
— A wreszcie, ja tam nie wiem! lecz mam ci dać radę, to...
— To... co?
— To, żebyś sam wsiadł do powozu i pojechał pojednać się z nim.
— Lecz ja mam jeszcze trzech, czy czterech wyborców przyjąć.
— Odłóż ich na jutro.
— Stracę ich głosy.
— Lepiej stracić trzy głosy, aniżeli tysiąc.
— Masz pani słuszność. Baptysto! zawołał pan Rappt, pochylając się ku dzwonkowi.
Baptysta ukazał się.
— Niech powóz zajedzie i przyślij mi tu Bordiera.
W chwilę potem sekretarz wszedł do gabinetu.
— Bordier, rzekł hrabia, wychodzę skrytemi schodami, odpraw wszystkich.
I pocałowawszy żywo rękę margrabiny, pan Rappt wybiegł z gabinetu, wszelako nie dość szybko, bo miał czas usłyszeć jeszcze, jak pani de la Tournelle mówiła do jego sekretarza:
— A teraz, Bordier, postaramy się wynaleźć sposób pomszczenia śmierci Krupetki.