Po siedmiu innych kartach trafiła na króla żołędnego.
— W tej chwili dopomaga panu, rzekła, człowiek prawy, lubiący wyświadczyć przysługi.
— Salvator! pomyślał Justyn.
— Ale doznaje przeszkód w swych zamiarach! dodała stara, cokolwiek przedsiębierze dla pana w tej chwili, opóźnia się.
— A dziewica? dziewica?... pytał Justyn.
Stara narachowała siedm i padła na niżnika winnego.
— O! rzekła, została porwana przez młodego człowieka złych obyczajów.
— Kobieto! zawołał Justyn, gdzie ona jest? gdzie ona jest? powiedz, a dam ci wszystko, co posiadam!
I sięgnąwszy do kieszeni, wydobył z niej garść pieniędzy, które gotował się rzucić na stół, gdy uczuł się schwytanym za rękę.
Odwrócił się; był to Salvator, który wszedł niewidziany i niesłyszany, on to sprzeciwił się tej przesadnej hojności.
— Włóż te pieniądze napowrót do kieszeni, rzekł do Justyna, zejdź, skocz na konia Jana Roberta, pędź cwałem do Wersalu, postaraj się, ażeby nikt nie wszedł do pokoju Miny i bacz, ażeby nikt nogą nie stąpił na dziedziniec rekreacyjny; o wpół do dziewiątej będziesz mógł być u pani Desmarets.
— Ale... odezwał się Justyn z wahaniem.
— Jedź, nie tracąc ani minuty, rzekł Salvator, koniecznie!
— Ależ...
— Jedź, albo nie ręczę za nic!
— Jadę, rzekł Justyn.
Potem, odchodząc:
— Bądź spokojna, krzyknął do Brocanty, zobaczę się z tobą.
Zbiegł szybko, wziął uzdę z rąk Jana Roberta, wskoczył na siodło zręcznie, jak syn rolnika nawykły od dziecka do dosiadania wszystkich koni i popędził cwałem przez ulicę Copeau, to jest drogą najkrótszą prowadzącą ku Wersalowi.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/179
Ta strona została przepisana.