przeważającą liczbą głosów. W Rouen, kandydat rządowy otrzymał zaledwie, 37 na 967 głosujących. Nie można się było mylić co do zaczepnego charakteru tych nominacyj, albowiem w liczbie świeżo wybranych figurowali: La Fayette i Lafitte.
Pan Rappt wszelako wracając od monsignora Coletti, dalekim był od czynienia wszystkich tych uwag. Pragnął zastąpić pana de Villele i postępował tak, jak pan de Villele byłby postępował na jego miejscu, to jest, pracował na swoją rękę, dla własnego interesu. Chciał być deputowanym najpierw, ministrem później, i dlatego nie cofał się przed żadną przeszkodą. To prawda, iż spoglądał z taką pogardą na wszystkie przeszkody, jakie spotykał, że nie wielką miał zasługę usuwając je.
Z powrotem do pałacu przeszedł przez boczne schody i wszedł do gabinetu.
Pani de la Tournelle tylko co była wyszła; zastał Bordiera.
— W sam czas pan hrabia wraca, powiedział sekretarz, czekałem niecierpliwie.
— Co takiego, Bordier? spytał deputowany, rzucając na stół kapelusz i opadając na fotel.
— Nie skończyliśmy jeszcze z wyborcami, odpowiedział Bordier.
— Jakto?
— Oswobodziłem pana od reszty pozostałej, wyjąwszy jakiegoś jednego, którego niepodobna mi jest się pozbyć.
— Czy znany?
— O ile mieszczanin może być znany. Rozporządza on stu głosami.
— Jak się nazywa?
— Brever.
— Co robi ten Brever?
— Piwo.
— Więc to dlatego nazywają go Cromwellem tej części miasta?
— Tak, panie hrabio.
— Ph! odetchnął Rappt z pewnym niesmakiem. Czego on chce, ten handlarz piwa?
— Tego niewiem z pewnością, czego on chce, ale wiem czego nie chce: on nie chce pójść sobie precz.
— Czegóż żąda nareszcie?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1798
Ta strona została przepisana.