Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1806

Ta strona została przepisana.

znaczyliśmy w jednym z poprzednich rozdziałów nie określając przyczyny.
Z powrotem rozsiał wieść o jednozgodnem prawie spółdziałaniu, jakie departamenty przyrzekły Paryżowi; tak, że oczekiwano już tylko na dzień oznaczony.
Dnia 17. grudnia rozpoczęły się wreszcie wybory Paryskie. Dzień był dość przyjemny; każdy wyborca skierował się spokojnie ku swemu merostwu, i nic nie oznaczało, żeby jutrzejsza niedziela, jakkolwiek dzień wypoczynku, miała być dniem a raczej wieczorem burzliwym.
Stare przysłowie powiada, że dnie idą po sobie, ale nie.są sobie podobne.
W samej rzeczy, dzień następny hukiem i błyskiem przypominał burzę. Owego dnia, błyskawice, poprzedniki straszliwej burzy lipcowej, mającej trwać trzy dni, ogniem zaznaczyły niebo.
Było to z rana owej sławnej niedzieli 18.; Salvator spożywał właśnie śniadanie z Fragolą, jedno z tych idyllicznych śniadań, jakie wyprawiają sobie kochankowie, gdy usłyszano jak ktoś zadzwonił i Roland począł warczeć.
Warczenie Rolanda, odpowiadające poruszeniom dzwonka, wskazywało odwiedziny wątpliwe.
Było to jedną z tysiącznych ostrożności wstydliwych, iż Fragola uciekała i kryła się w głębi swego pokoju, gdy usłyszała dzwonek. Podniosła się więc od stołu i wybiegła.
Salvator poszedł otworzyć.
Jakiś człowiek, odziany w szeroką czamarkę, to jest w wielki surdut, obłożony szeroko futrem, stanął na progu.
— Czy pan jesteś posłańcem z ulicy Żelaznej? zapytał.
— Tak, odpowiedział Salvator, starając się dojrzeć twarzy przybywającego, lecz nie mógł tego dokazać, z powodu, iż przybysz miał całą twarz zakrytą potrójną opaską z ciemnej wełny.
— Obciąłbym z panem pomówić, wyrzekł nieznajomy, wchodząc i zamykając drzwi za sobą.
— Czego pan żąda? zapytał posłaniec, usiłując przebić wzrokiem gęstą zasłonę, okrywającą twarz przybyłego.
— Jesteś pan sam? zapytał, spoglądając wokoło siebie.
— Tak, odpowiedział Salvator.
— Zatem niepotrzebne jest to przebranie, wyrzekł, zrzucając bez ceremonji czamarę i zrywając gęstą zasłonę, okrywającą twarz jego.