Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1811

Ta strona została przepisana.

kupa. Cóż robić z kupą kamieni, jeśli nie barykadę? Zaczną się więc barykady, zrazu lekko, potem coraz ciężej, zwłaszcza, jeśli jaki woziwoda wpadnie na głupi pomysł wpakowania tam swojego wozu. Tu dopiero policja da dowód troskliwości swej, istotnie ojcowskiej, zamiast przytrzymać hersztów, bo tacy są wszędzie, rozumiesz pan, ona odwróci oczy, mówiąc: „niech się tam dzieci pobawią“, i pozwoli barykadować.
— Ależ to poprostu, niegodziwie.
— Czemuż pospólstwo nie ma się zabawić? Wiem, że w zamieszaniu może przyjść komu myśl a nawet jestem pewien, że komuś ta myśl przyjdzie, żeby zamiast petardy strzelić z pistoletu, a zamiast racy wypalić z fuzji. Wtedy, pojmujesz pan, policja, pod zarzutem słabości lub wspólnictwa, będzie musiała się wdać. Ale wystąpi ona, bądź pan pewien, tylko w ostateczności. Dlatego to, kochany panie Salvatorze, jeżeli miałeś pierwotnie zamiar pozostać w domu i czytać swych ulubionych autorów, radziłbym ci bynajmniej nie zmieniać tego programu.
— Dziękuję za radę, rzekł poważnie Salvator, na ten raz skwitowaliśmy się rzeczywiście; chociaż, prawdę powiedziawszy, dziś z rana o godzinie siódmej miałem wiadomość o tem, co mi pan raczyłeś powiedzieć na końcu.
— Żałuję, żem przybył zapóźno.
— Nic straconego.
Pan Jackal wstał.
— Odchodzę więc od pana z tą pewnością, że ani ty, ani twoi przyjaciele nie wśliźniecie się w osie gniazdo, nieprawdaż?
— Co do tego, nie obiecuję. Postanawiam, owszem „wśliznąć się“ tam, jak pan powiadasz, gdzie będzie najwięcej hałasu.
— Doprawdy?...
— Trzeba wszystko przewidzieć.
— Pozostaje mi więc tylko, kochany panie Salvatorze, życzyć ci szczerze, ażebyś uniknął wszelkiego złego, rzekł pan Jackal, wstając i kierując się do przedpokoju, gdzie zostawił czamarkę.
— Dziękuję za dobre życzenia, odrzekł Salvator odprowadzając go, i nawzajem, pozwól mi pan życzyć sobie za-