Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1817

Ta strona została przepisana.

— Precz z jezuitami! Precz z bigotami! Precz z ministerjalnemi! Precz z villelistami!
Żaden z mieszkańców domu nie dał znaku życia. Milczenie to zniecierpliwiło gromadę.
— Nawet nie odpowiadają! wykrzyknął jeden.
— To obelga dla ludu! odezwał się drugi.
— Lżą patrjotów, zawołał trzeci.
— Śmierć jezuitom! ryknął czwarty.
— Śmierć! śmierć! zapiszczały wyrostki.
I jak gdyby okrzyk ten był hasłem, cała gromada, to z kieszeni, to z pod bluz, to z pod fartuchów, wydobyła kamienie rozmaitych form i rozmiarów, któremi gruchnęła naraz w szyby okien milczącego domu.
Po kilku minutach nie pozostało ani jednej szyby. Dom przebity został na wskroś przy wielkich wybuchach śmiechu większej części obecnych, którzy w tych wypadkach widzieli tylko naukę, daną tak zwanym wówczas złym francuzom.
Zaczęła się rewolucja.
Zdobyty dom był pusty.
Był to dom, który odnawiano wewnątrz, stał więc na teraz całkiem niezamieszkany.
Prawdziwi wichrzyciele byliby poprzestali na tej racji, że w braku mieszkańców niepodobna było oświetlać okien; ale wichrzyciele nasi, a raczej pana Jackala, byli zapewne naiwniejsi lub zdolniejsi od wichrzycieli zwyczajnych, gdyż zastawszy dom bez sprzętów i mieszkańców wydawali tak okropne okrzyki, że towarzysze ich, pozostający na ulicy, ryknęli ze wszech stron:
— Zemsta! rżną naszych braci!
Czytelnicy wiedzą tak dobrze jak i my, że nie zarzynano nikogo. Ale był to tylko pretekst, a raczej hasło dla zajęcia domów zamieszkałych, których lampy były tak nieszczęśliwe, że zagasły.
Kagańce zaświeciły na nowo, ku wielkiej radości tłumu.
W tej chwili przechodziły przez ulicę św. Dyonizego fury ciągnące na rynek Niewiniątek lub wracające.
Owóż ludzie prowadzący te fury mieli prawo zdziwić się, zobaczywszy w tej tak zwykle spokojnej ulicy, o podobnej godzinie, wielki tłum krzyczący, śpiewający, wrzeszczący i rzucający na wszystkie strony pukawkami.
Konie wszelako bardziej jeszcze były zdziwione niż