Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1819

Ta strona została przepisana.

nań oczekiwać, rzucił się na krnąbrnego przekupnia, którego łatwo powalił, gdy tymczasem towarzysze jego odprzęgli konia z taką sprawnością, jakby całe życie nic innego nie czynili.
Przykład ten zastosowano i do innych fur: spłoszono przekupniów i wyprzężono konie.
W dziesięć minut potem wznosiła się barykada.
Była to pierwsza od owego pamiętnego dnia 12 maja 1788 roku.
Wiemy wszyscy, że nie była ostatnią.

VII.
Ruch idzie swoim porządkiem.

Po zamknięciu ulicy zatrzymało się wszystko co stało za furami.
Tłum, widząc wznoszącą się górę, krzyknął wzdłuż całej ulicy przeciągłe hurra tryumfu, i począł dalej wznosić ze wszech stron podobne.
Było około godziny dziesiątej; okrzyki odzywały się coraz gwałtowniejsze; petardy wszelkiego rodzaju, race, pękały pomiędzy przechodzącymi. Zgiełk ten trwał trzy do czterech godzin bezkarnie i doszedł do apogeum, kiedy naraz, ku osłupieniu wszystkich, z jednej z bocznych ulic wystąpił, jak z pod ziemi, oddział żandarmów.
Skierowali się oni spokojnie ku barykadom i zaczęli rozrzucać jednę po drugiej.
Dotąd wszystko to rzecz bardzo prosta i niebezpieczna; ale jeżeli czytelnicy nasi zechcą spojrzeć w ulicę Żelazną, zobaczą, że położenie groziło powikłaniem.
Jednym z najzaciętszych wznosicieli barykady na ulicy św. Dyonizego, naprzeciw ulicy Grenetat, był nasz przyjaciel Jan Byk.
W liczbie tych, co wyprzęgali fury, było kilku też naszych znajomych, jako to: Szkopek, Murzyn i Zwierzynka. W niejakiej odległości od nich operował oddzielnie mały Fafiou.
Z rogu ulicy Żelaznej, Salvator pogardliwym wzrokiem przyglądał się rozmaitym przez nas opowiedzianym scenom. Już miał się cofnąć, zasmucony rolą, jaką odgrywali nieszczęśliwi robotnicy, wbrew całemu rozumowi wciągnięci