Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1820

Ta strona została przepisana.

do tej sprawy, kiedy nagle spostrzegł Jana Byka z towarzyszami umocowującymi barykadę. Poszedł prosto do cieśli i biorąc go za ramię:
— Janie, rzekł głosem cichym.
— Panie Salvatorze! zawołał cieśla.
— Cicho bądź, odpowiedział, i chodź zemną.
— Zdaje mi się, panie Salvatorze, że to co mi pan masz powiedzieć, musi chyba być bardzo ważne, bo teraz nie pora do rozmowy.
— Tak, to co ci mam powiedzieć jest bardzo ważne; chodź więc natychmiast.
Salvator uprowadził Jana Byka z wielkim tego ostatniego smutkiem, jak wnosić można było po melancholijnych spojrzeniach, rzucanych na barykadę z takim postawioną trudem, a którą kazano mu znienacka porzucić.
— Janie, rzekł Salvator, uprowadziwszy go o jakie trzydzieści kroków, czy ja ci kiedy dałem jaką złą radę?
— Nigdy, panie Salvatorze! ale...
— Czy masz we mnie zupełną ufność?
— Spodziewam się, panie Salvatorze! ale...
— Czy przypuszczasz, że mogę ci zalecać czyn zły?
— O! nigdy w świecie, panie Salvatorze! ale...
— A więc wracaj do domu i to natychmiast.
— Niepodobna, panie Salvatorze.
— Czemu niepodobna?
— Bo jesteśmy zdecydowani...
— Ą na co?
— Żeby skończyć z jezuitami i pieczeniarzami.
— Czyś ty pijany, Janie?
— O! przysięgam na Boga, panie Salvatorze, przez cały dzień nie miałem w ustach kieliszka wina.
— To dlatego widać pleciesz takie banialuki?
— A nawet, oświadczył Jan Byk, gdybym ośmielił się wyznać, tobym wam powiedział, że mi się piekielnie chce pić.
— Tem lepiej.
— Jakto, pan mówisz, tem lepiej?
— Tak, wejdź tu ze mną.
I wziąwszy cieślę za ramię, wprowadził go do szynku, pchnął na krzesło i sam usiadł naprzeciwko.
Salvator kazał dać butelkę wina, którą cieśla wychylił jednym ciągiem.
— Posłuchaj Janie, rzekł posłaniec, jesteś dzielnym i