Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1822

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, mój kochany, o małoś go nie udusił pewnej nocy na bulwarze Inwalidów.
— Jakto! zawołał Jan Byk, siniejąc, to Gibassier?
— Więcej to niż prawdopodobne, mój przyjacielu.
— Ten, którego cała okolica oskarża, że umizga się do Filmy? O! ja go wynajdę.
Jan Byk wzniósł ku niebu pięść grubą, jak głowa dziecięcia.
— Czekaj; nie chodzi tu o niego, lecz o ciebie, rzekł Salvator, ponieważ byłeś tak głupi, żeś tu przyszedł, miejże przynajmniej tyle rozumu, żeby się ztąd gładko wycofać, a jeżeli zostaniesz jeszcze pół godziny, zabiją cię jak psa.
— W każdym razie, ryknął cieśla oburzony, drogo sprzedam życie.
— Lepiej jest zachować je na lepszą sprawę, rzekł Salvator energicznie.
— To dzisiejsza sprawa nie jest dobrą? zapytał Jan Byk zdziwiony.
— Dzisiejsza jest sprawą policyjną, a ty, ani wiedząc o tem, pracujesz dla tych, których nienawidzisz.
— Phii! odezwał się Jan Byk. Jednakże, dodał po chwili, ja tu jestem z przyjaciółmi.
— Z jakiemi przyjaciółmi? zapytał Salvator, który w gromadzie odróżnił tylko atletę.
— Jest tu Szkopek, Murzyn, Zwierzynka i inni.
Nędzny Fafiou, przeciw któremu cieśla zawsze żywił uczucie zazdrości, zaliczony został do „innych“.
— I to ty ich przyprowadziłeś?
— Ha! skoro mi powiedziano, że będzie gorąco, poszedłem po towarzyszów.
— Dobrze, wychylisz więc drugą butelkę i wrócisz do barykady.
Salvator dał znak, przyniesiono drugą butelkę, którą wypróżniwszy, Jan Byk się podniósł.
— Dobrze, powiedział, powrócę pod barykadę, ale będę wołał: „Precz z agentami! śmierć podszczuwaczom!“
— Niech cię Bóg broni, nieszczęśliwy!
— Więc cóż mam robić przy barykadzie, jeżeli nie będę się bił, ani krzyczał?
— Pójdziesz i powiesz, jak będziesz umiał najciszej, Szkopkowi, Murzynowi, Zwierzyńce, a nawet nędznemu Fafiou, że ja im rozkazuję nietylko zachować się spokojnie,