dług wszelkiego prawdopodobieństwa sprawić się z nim tak jak z Gibassierem, ale w tem kawalerja postępująca za pułkownikiem, a pozostająca w pewnem oddaleniu z jego rozkazu, zjawiła się o parę sążni od barykady...
— Tutaj, tutaj, stary! krzyknął ochrypły głos, który Jan Byk poznał jako niezupełnie mu obcy.
I jednocześnie cieśla poczuł jak go ktoś ciągnie za połę.
Podniósł się szybko i jednym skokiem rzucił na drogę, nie zważając bynajmniej na tego, który mu dał tak miłosierne napomnienie, zostawiając ciała zmartwiałe Carmagnola i Avoina, jako przyczynek do barykady, na którą kawalerja pułkownika Rappta poczynała się wdzierać.
Nie więcej troszczył się o Gibassiera, uwikłanego pod wozem. Rozumiał jak przez mgłę, że powinien myśleć o sobie. Przez takie to uczucie instynktu zachowawczego wyskoczył na drogę. Tu posłyszał znów ten sam ochrypły głos wołający:
— Trzymaj się domów, bliżej, bo cię zabiją!
Odwrócił się i spostrzegł pajaca Fafiou.
Dobra rada, nawet gdy pochodzi od nieprzyjaciela, nieprzestaje być dobrą; lecz Jan Byk zanadto był gwałtownym, iżby miał uznać prawdę zawierającą się w tej sentencji; on widział tylko w Fafiusie dawnego przyjaciela panny Fifiny, przez którą tyle miał gorzkich chwil w życiu z powodu zazdrości. Podszedł wprost do biednego pajaca, zgrzytając zębami, ze ściśniętą pięścią, a patrząc nań groźnem okiem.
— To ty, nędzny pajacu, odezwał się, któż ci to pozwolił mówić do mnie: „Tutaj, mój stary?“
— Dalibóg, to ja, panie Bartłomieju, powiedział Fafiou, bo wcale sobie nie życzę, żeby ci się przytrafiło nieszczęście.
— A dlaczego nie życzysz sobie, żeby mi się przytrafiło nieszczęście?
— Bo jesteś uczciwym człowiekiem.
— Więc twoje zawołanie: „Tutaj, stary“, nie było wyrzeczone z myślą wyzywania mnie? zapytał Jan Byk.
— Wyzywać ciebie? zawołał pajac, drżąc cały. Nie; ja chciałem cię tylko ostrzedz. Patrzaj, patrzaj, żołnierze dają ognia! Chodź prędko w tę sień; mam znajomych w tym domu i będziemy mogli przeczekać cały ten ruch.
— Dobrze, już dobrze, wyrzekł Jan Byk, nie potrzebuję ani twych rad, ani twojej protekcji.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1832
Ta strona została przepisana.