Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1833

Ta strona została przepisana.

— Ustąp się, przynajmniej ustąp! zawołał Fafiou, próbując pociągnąć ku sobie olbrzyma.
Ale, w chwili, gdy pajac wymawiał te słowa, Jana Byka otoczył obłok dymu; straszliwy huk rozległ się, kule zaświstały i Fafiou runął u jego nóg.
— Tysiąc piorunów! wyrzekł Jan Byk, pokazując pięść żołnierzom, to więc, tu mordują?
— Do mnie, panie Bartłomieju, do mnie! szepnął pajac tak słabym głosem, że możnaby mniemać iż umiera.
Wołanie to odbiło się aż w głębi duszy zacnego cieśli; schylił się żywo, wziął Fafiusa na ręce, i wywalił jednem pchnięciem nogi drzwi od sieni, które mu pajac wskazał i które roztropnie zamknęły się podczas tej rozmowy.
Znikali w sieni właśnie w chwili, gdy pan Rappt, który pomógł koniowi podnieść się na nogi i wskoczył na siodło, zawołał wściekłym głosem:
— Płatać i wystrzelać mi wszystkich tych zbrodniarzy!
Gromada przeskoczyła barykadę.
Ośmdziesiąt koni puszczonych w galopie, przebiegło po ciałach Carmagnola i Avoina.
Módlcie się za ich dusze.
Co się tycze Gibassiera, ten zdoławszy wydostać się z samotrzasku, prześlizgnął się, czołgając po powierzchni bruku i dobrał z wielkim trudem do chodnika przeciwległego temu, z którego znikł Jan Byk, uprowadzający Fafia.
— No i cóż, wyrzekł Jan Byk, otóż jesteśmy w sieni; cóż teraz będzie?
— Na piąte piętro, powiedział słabym głosem pajac.
I zemdlał.
Olbrzym przemierzył pięć pięter bez wytchnieniu; pajac nie więcej zaciężył na żylastych jego rękach, niż dziecko zwyczajnemu człowiekowi.
Gdy wszedł na piętro, które górowało nad schodami, Jan Byk stanął nie wiedząc gdzie się skierować, zapytał się Fafia, ale nieszczęśliwy pajac, z bladem obliczem, sinemi wargami, zamkniętemi oczyma, nie dawał znaku życia.
— Hej! chłopcze! zawołał Jan Byk wzruszony, hej! chłopcze!
Fafiou był nieruchomy. Bladość i nieruchomość głęboko rozczuliły cieślę, który dla powstrzymania w pewnej mierze swego wzruszenia, szepnął: