Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1835

Ta strona została przepisana.

Na szczęście sąsiad przyszedł mu w pomoc.
— Panienko, rzekł, jeśli nie poznajesz głosu Fafia, może poznajesz mój.
— Poznaję, odpowiedziała wezwana, pan jesteś pan Guyomard, mój sąsiad.
— Czy polegasz na mnie? zapytał pan Guyomard.
— Czemu nie? Nie mam żadnego powodu nieufać panu.
— Więc otwórz drzwi, na miłość Boską; pan Fafiou, twój przyjaciel, raniony jest i potrzebuje pomocy.
Drzwi otworzyły się z szybkością nie zostawiającą żadnej wątpliwości, co do wysokości zajęcia jakie dziewczyna miała dla pajaca.
Jakoż, dziewczyną tą nie kto inny był tylko Kolombina z teatru mistrza Galileusza Kopernika. Wydała okrzyk zdziwienia na widok towarzysza omdlałego i oblanego krwią, i rzuciła się na Fafia, bez względu na Jana Byka, który niósł to biedne ciało bezwładne, ani na sąsiada, który ręką pewniejszą już od czasu jak wiedział, że mu nie grozi osobiste niebezpieczeństwo, oświecał tę scenę.
— A więc, zapytał cieśla, panienka chce przyjąć do siebie tego biedaka?
— O! mój Boże! natychmiast, zawołała Kolombina.
Sąsiad ze świecą w ręku poprzedził ich do pokoju.
Jan Byk złożył Fafia na łóżku, nie pytając nawet o pozwolenie gospodyni.
— Teraz, rzekł, trzeba go powoli rozebrać a ja pójdę po lekarza. Gdyby nie zaraz nadszedł, nie turbuj się pani, bo dziś nie tak łatwo chodzić po ulicach.
Poczciwy cieśla zbiegł ze schodów i udał się do Ludowika.
Nie zastał go w domu; ale od dwóch dni wiedziano gdzie go szukać w razie nieobecności.
Jak Brocanta zastała pewnego rana klateczkę Róży osamotnioną po miłym ptaszku, który ją rozweselał, tak samo innego rana, według przewidywań Salvatora, znaleziono dziewczynkę spokojniejszą śpiącą w łóżeczku.
Po śmierci pana Gerarda nasz przyjaciel pan Jackal nie miał już żadnego powodu odosabniać dziecko, które mogło jeżeli nie całe to przynajmniej półświatło rzucić na sprawę Sarrantego.
Zapytana po przebudzeniu się Róża, odpowiedziała, że ją przeniesiono do domu, gdzie dobre zakonnice miały o