Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1838

Ta strona została przepisana.

— Trzecim? zapytał Salvator.
— Trzecim jest utrata dziecka, które byłbym kochał tak, jak kochałem jego matkę.
— Owóż, generale, rzekł Salvator, skoro wiesz liczbę swych smutków, dowiesz się o liczbie swych radości. Pierwszą jest nadzieja powrotu syna twojego pana, jak go nazywasz; drugą, ocalenie i oczyszczenie imienia twojego przyjaciela; trzecią nareszcie radością jest odzyskanie twej ukochanej córki.
— Co mówisz, Salvatorze! zawołał generał.
— Kto wie! odrzekł Salvator, może ja ci, generale, będę mógł sprawić tę niewypowiedzianą radość.
— Ty?
— Tak, ja.
— O! mówże, mów, mój przyjacielu.
— Mów pan prędzej, rzekł Sarranti.
— Wszystko zależy, odrzekł Salvator, od odpowiedzi, jakie pan generał da na moje zapytanie. Czy byłeś kiedy w Rouen?
— Byłem, odrzekł generał, drgnąwszy.
— Czy kilka razy?
— Raz.
— A dawno?
— Przed piętnastu laty.
— Tak właśnie, rzekł Salvator, w roku 1812?
— Tak jest, w roku 1812.
— W nocy czy w dzień?
— W nocy.
— Pocztą?
— Tak.
— Chwilę tylko zatrzymałeś się w Rouen, generale.
— Prawda, odparł generał coraz bardziej zdziwiony, dla wytchnienia koniom i zapytania się o drogę do miasteczka.
— Miasteczko to, rzekł Salvator, nazywało się Bouille.
— Jakto krzyknął generał, pan wiesz...
— Wiem, odrzekł śmiejąc się Salvator, tak, wiem o tem, generale, i o innych rzeczach jeszcze, ale pozwól mi mówić. Przybywszy do Bouille, pojazd pocztowy zatrzymał się przed domkiem lichej powierzchowności; wyszedł zeń człowiek niosący na ręku ciężar bezkształtny i dosyć dużej objętości; nie potrzebuję dodawać, że tym człowiekiem byłeś ty, generale.