czy nie ma w okolicy ludzi nazwiskiem Boivin: wskazano mi czterech czy pięciu Boivinów. Chodziłem od jednego do drugiego i odkryłem nareszcie starą pannę tegoż nazwiska, która odziedziczyła drobne oszczędności, sprzęty i papiery po swojej ciotce. Ta stara panna zajmowała się Miną w ciągu owych pięciu lat; znała więc ją doskonale, a gdybym jeszcze miał jaką wątpliwość, rozproszyłby ją list, który wynalazła i który przedstawiłem ci, generale.
— Gdzież jest moje dziecko? zawołał generał.
— Ona jest, a raczej, bo odtąd powinieneś, generale, mówić w liczbie mnogiej, oni są w Hollandji, gdzie każde żyje w osobnej klatce, naprzeciwko siebie.
— Wyjeżdżam do Hagi, rzeki generał, wstając.
— Chcesz powiedzieć, wyjeżdżamy, nieprawdaż, kochany generale? odezwał się pan Sarranti.
— Żałuję, że nie mogę pojechać z wami, mówił Salvator, na nieszczęście położenie polityczne jest w tej chwili tak skomplikowane, że nie mogę opuszczać Paryża.
— Do zobaczenia więc kochany Salvatorze, bo pojmujesz, że nie żegnam się z tobą nazawsze. Ale, dodał generał, marszcząc czoło, muszę jeszcze oddać jednę wizytę przed wyjazdem, choćby mnie ona miała opóźnić o dwadzieścia, cztery godzin.
Po zmarszczeniu brwi Salvator, domyślił się o co chodzi.
— Wiesz zapewne o kim chcę mówić, nieprawdaż? rzekł generał.
— Wiem, generale. Ale ta wizyta nie zajmie ci długiego czasu, pan Loredan de Valgeneuse nie jest obecnym w Paryżu.
— Poczekam na niego, rzekł stanowczo generał.
— To mogłoby cię, generale, opóźnić na czas nieograniczony. Mój luby kuzynek Loredan wyjechał z Paryża onegdaj i nie powróci przed osobą, za którą pogonił. Osobą tą jest pani de Marande, której ogłosił się wielbicielem jest to manifestacja, która kiedykolwiek może być nie w smak Janowi Robertowi lub nawet samemu panu de Marande, który upoważnia wprawdzie żonę do posiadania wielbiciela, lecz nie upoważnia nikogo żeby się z tem afiszował. Czyni to jednak w tej chwili Loredan, który dowiedziawszy się, że pani de Marande pojechała do Pikardji dla odwiedzenia ciężko chorej ciotki, udał się za nią w pogoń. Ponieważ więc powrót pana Loredana de Val-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1843
Ta strona została przepisana.