Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1849

Ta strona została przepisana.

Przez chwilę pan de Valgeneuse miał zamiar ukazać się nagle jak głowa Meduzy. Lecz do czego to mogło doprowadzić? Do pojedynku. A przypuściwszy najlepszy wynik tej sprawy, to jest, że poeta byłby zabity, to i tak śmierć Jana Roberta nie byłaby żadnym środkiem otrzymania miłości pani de Marande. Gdy przeciwnie przyjść nazajutrz do młodej kobiety i powiedzieć: „Cały wieczór byłem ukryty za oponami twego łóżka, widziałem wszystko i wszystko słyszałem, kup moje milczenie za taką to cenę“, pozostawiało to nadzieję, że pani de Marande, przestraszona ze względu na kochanka lub męża, zezwoliłaby wskutek groźby na to, czego tak uparcie odmawiała najczulszym prośbom.
I to właśnie skłoniło pana de Valgeneuse. Myślał już tylko, żeby się wymknąć, zobaczywszy i usłyszawszy wszystko co chciał, ale nie tak to łatwo wymknąć się z za łóżka, choćby kto chodził jak kot cicho.
Tak się też stało: pan de Valgeneuse chcąc się wymknąć, skrzypnął butami i poruszył firanką.
Jan Robert rzucił się i poznając go, zawołał: „Pan tu?“
— Tak, to ja! odrzekł de Valgeneuse, który postawiony wobec mężczyzny, a tem samem wobec niebezpieczeństwa, wyprostował się dumnie.
— Nędzniku! zawołał Jan Robert, chwytając go za kołnierz.
— Ciszej, mości poeto, powiedział de Valgeneuse, jest w tym domu, o kilka może kroków oddalony od nas, ktoś trzeci interesowany, który mógłby posłyszeć naszą kłótnię, co według wszelkiego prawdopodobieństwa zmartwiłoby panią.
— Nikczemny! wyrzekł cicho Jan Robert.
— Ciszej, powtórzył pan de Valgeneuse.
— O! czy po cichu, czy głośno, wyrzekł Jan Robert, zabić cię muszę.
— Jesteśmy w pokoju kobiety.
— A więc, wyjdźmy.
— Niepotrzeba! bez hałasu. Pan wiesz gdzie mieszkam. Gdybyś zapomniał, przyjdę sam przypomnieć, jestem na pańskie usługi.
— Dlaczego nie zaraz?
— O! noc jest ciemna, czy pan tego nie rozumiesz. Po-