Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/185

Ta strona została przepisana.

Wszedł nareszcie w tę brudną, dziurę, która nazywa się ulicą Jerozolimską, wazką, ciemną, błotnistą, gdzie słońce nigdy nie dochodzi.
Salvator wszedł do prefektury swobodnie, jak ktoś obeznany z tym ponurym przybytkiem. Była siódma godzina rano, zaledwie dniało. Zatrzymał go szwajcar.
— Hej, panie! zawołał gdzie to pan idziesz?
— Cóż to? rzekł Salvator odwracając się.
— A! przepraszam! nie poznałem was, panie Salvatorze. Potem dodał, uśmiechając się: To wasza wina, ubrany pan tak po pańsku.
— Czy pan Jackal jest już w biurze? zapytał Salvator.
— Właściwie mówiąc, on jest jeszcze; przepędził tam całą noc.
Salvator przebył dziedziniec, podszedł pod sklepieni© umieszczone naprzeciw bramy, zwrócił się na schody z lewej strony, wszedł na drugie piętro, wcisnął się w korytarz i zapytał woźnego o pana Jackala.
— Bardzo zajęty w tej chwili, odpowiedział woźny.
— Powiedz mu, że to Salvator, posłaniec miejski z ulicy Żelaznej.
Woźny zniknął za drzwiami i zjawił się prawie natychmiast.
— Za dwie minuty pan Jackal będzie gotów.
Jakoż, w chwilę potem drzwi się otworzyły, i nim się jeszcze ukazała osoba, dał się słyszeć głos wołający:
— Szukajcie kobiety, powiadam! szukajcie kobiety!
Potem wyszedł mężczyzna, mrugnął oczyma i w cieniu korytarza spostrzegł tego, kogo mu oznajmiono.
— A! to ty, kochany panie Salvatorze! rzekł idąc z pospiechem. Czemu zawdzięczam przyjemność, że cię widzę tak rano?
— Mówiono mi, że pan jesteś bardzo zajęty, odpowiedział Salvator, zdający się przezwyciężać wstręt jaki wzbudzał w nim ten urzędnik o lisiej fizjognomji i nogach jak jamnik.
— To prawda, kochany panie Salvatorze, ale wiesz dobrze, że każde zajęcie gotów jestem rzucić, aby mieć przyjemność porozmawiania z tobą.
— Wejdźmyż do pańskiego gabinetu, rzekł Salvator, nie odpowiadając na uprzejmy frazes Jackala.
— Niepodobna: dwadzieścia osób oczekuje na mnie.