Jak tylko Jan Robert oddalił się, pani de Marande przeszła prędko do swej sypialni, gdzie Natalia czekała już, żeby ją rozebrać. Ale przechodząc koło niej:
— Nie potrzebuję, twoich usług, moja panno, powiedziała.
— Czy nieszczęściem, nie sprawiłam jakiej nieprzyjemności pani? spytała czelnie panna służąca.
— Ty! odparła pani de Marande ze wzgardą.
— Ponieważ, ciągnęła panna Natalia, pani co tak dobrą jest zazwyczaj, takim ostrym tonem przemawia teraz, wnoszę ztąd...
— Dosyć! rzekła pani de Marande, wychodź i nie ukazuj się nigdy więcej! Oto masz dwadzieścia pięć luidorów, dodała, wyjmując z szufladki rulon złota, ale jutro z rana opuścisz ten dom.
— Ależ proszę pani, powiedziała panna służebna, wzruszając ramionami, gdy kto odprawia ludzi, powiada im przynajmniej dlaczego.
— Nie podoba mi się tłómaczyć przed tobą. Bierz panna te pieniądze i wychodź.
— Dobrze, proszę pani, rzekła pokojowa, biorąc rulon i spoglądając na panią de Marande okiem pełnem nienawiści, a więc udam się do pana de Marande.
— Pan de Marande, odparła surowo młoda kobieta, powtórzy to, com ja wyrzekła. Tymczasem wychodź.
Ton, jakim pani de Marande powiedziała te wyrazy, giest, jaki im towarzyszył, czynił wszelką odpowiedź niemożliwą, panna Natalia wyszła więc gwałtownie zamykając drzwi za sobą.
Gdy została samą, pani de Marande rozebrała się i szybko położyła, będąc pod wpływem tysiąca wzruszeń, które równie jest łatwo zrozmieć, jak ciężko opisać. Leżała zaledwie pięć minut, gdy usłyszała jak ktoś delikatnie zapukał do drzwi. Mimowoli zadrżała. Instynktowym ruchem zagasiła świecę, a piękny pokój, opisany już przez nas, oświetlony był tylko opalowem światłem lampy.
Kto pukał o tej godzinie?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1851
Ta strona została przepisana.
XI.
W którym autor przedstawia pana de Marande jako wzór, jeżeli nie fizyczny, to przynajmniej moralny, wszystkim przeszłym, teraźniejszym i przyszłym mężom.