Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1856

Ta strona została przepisana.

dzień nie widział się z tobą, przyszedł cię odwiedzić. Byłaś tedy z panem Janem Robertem, to chciałaś powiedzieć, nieprawdaż?
— Tak, odrzekła młoda kobieta, rumieniąc się lekko.
— Rzecz bardzo prosta. Następnie?...
— Następnie, mówiła dalej pani de Marande, nagle za nami podłoga skrzypnęła; odwróciliśmy się i zobaczyli poruszającą się portjerę.
— Więc, zapytał pan de Marande, był ktoś trzeci w twoim pokoju?
— Tak, panie, rzekła młoda kobieta, był pan de Valgeneuse.
— Ph! wyrzucił z siebie bankier z najwyższym niesmakiem, ten pan was szpiegował?
Pani de Marande spuściła głowę i nic nie odpowiedziała.
Nastąpiła chwila milczenia. Bankier pierwszy je przerwał.
— A co uczynił pan Jan Robert, spostrzegłszy tego nędznika? zapytał.
— Rzucił się na niego, powiedziała żywo pani de Marande. Następnie, widząc chmurę, która zasępiła czoło męża: I, jak to pan sam uczyniłeś w tej chwili; nazwał go nędznikiem.
— Ależ to przykra scena, wyrzekł bankier.
— O! tak, panie, zawołała młoda kobieta, która wcale nie zrozumiała myśli swego męża, bardzo przykra w samej rzeczy, ponieważ mogła zakończyć się skandalem, którego zresztą ja pierwszą byłam przyczyną i który mógł spaść na ciebie.
— Kto ci to mówi, droga Lidjo? podjął ze słodyczą pan de Marande. Jeżeli mówię: „Jest to przykra scena“, wierzaj mi że o sobie wcale nie myślę.
— Jakto! panie, zawołała pani de Marande, więc to o mnie jedynie myślałeś w tej chwili?
— Ależ naturalnie, widzę cię pomiędzy dwoma ludźmi, jednym, którego kochasz, i drugim, którym oboje pogardzamy. Widzę, jak ci dwaj ludzie prawie chcą rzucić się w obecności twojej na siebie i mówię sobie: „Oto kobieta prawdziwie godna pożałowania, zmuszona jest bowiem być przytomną podobnej scenie!“ gdyż przypuszczam, że pomimo szacunku, jaki pan Jan Robert ma dla ciebie, musiało nastąpić wyzwanie, wymiana biletów.