żeby nie zabito jej tego, którego kocha! Kochana moja, powiedział, biorąc rękę żony, czy chcesz posłuchać spokojnie? Moje przyjście, przysięgam ci, miało jedynie na celu, żeby cię uspokoić.
— Słucham pana, rzekła Lidja, wzdychając.
— A więc, mówił pan de Marande, cobyś sądziła o Janie Robercie, zważ, że mówię do ciebie jak ojciec, cobyś ty sama o nim sądziła, gdyby nie bronił ciebie przeciwko człowiekowi, co tak strasznie cię znieważył i który może dziś albo jutro ponowić swoją obelgę? Cobyś sądziła o jego ambicji, honorze, odwadze, o miłości jego nawet, gdyby się nie bił na skutek jedynie prośby twojej?
— Nie pytaj mnie, panie, zawołała biedna kobieta, w głowie mi się miesza.
— Powtarzam po raz trzeci, Lidjo, że przyszedłem tu jedynie w celu uspokojenia ciebie. Przypuść wraz zemną, że pan Jan Robert będzie się bił, co jest, biorąc rzeczy ściśle, najmniejszym dowodem uczucia, jaki ci może dać; a w zamian, ja ci przysięgnę, że nie będzie się bił.
— Pan mi to przysięgniesz, pan? zawołała Lidja, patrząc w oczy mężowi.
— Ja, powiedział bankier, a przysięgom moim możesz zawierzyć Lidjo, gdyż na nieszczęście, dodał ze smutkiem, nie są wcale przysięgami kochanka.
Twarz pani de Marande jaśniała szczęściem, bankier zdawał się niezważać na tę samolubną radość.
Mówił dalej:
— Co za znaczenie, pytam się, Lidjo, miałaby w świecie wieść o pojedynku między panem Janem Robertem a panem de Valgeneuse? czemu go przypisać? Zaczęłoby najpierw od najniepodobniejszych przypuszczeń aż do chwili, w której odkryłoby prawdę, gdyż w stosunku między poetą i głupcem nie może być żadnej rywalizacji umysłowej. Zostałbym więc ja, samym biegiem rzeczy, wciągnięty w tę awanturę, a to ani tobie, ani mnie nie przypada do smaku, nieprawdaż? a jestem przekonany, że również i panu Janowi Robertowi. Bądź więc spokojną, droga przyjaciółko, spuść się na mnie i przebacz, że mimowoli zaniepokoiłem cię o tak późnej porze.
— Lecz cóż się stanie? zapytała pani de Marande z przerażeniem, gdyż poczęła niewyraźnie dostrzegać, że to jej mąż w całej tej sprawie myśli zająć miejsce kochanka.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1858
Ta strona została przepisana.