Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1865

Ta strona została przepisana.

— Panie, jąkał Jan Robert niezmiernie zmieszany ugrzecznieniem bankiera i napróżno szukając do czego zmierza.
— Zkąd panu przychodzi dziękować, zamiast obarczyć mnie wymówkami, na jakie zasługuję? Pan postępujesz zemną, wybacz, że użyję finansowego wyrażenia, jak z wierzycielem, zamiast traktować mnie jak dłużnika. Winien ci jestem szereg wizyt nieprzeliczonych i mówiłem to wczoraj wieczorem do pani de Marande, w czasie, gdyś pan wyszedł od niej.
— A! otóż jestem! pomyślał Jan Robert, widział jak wychodziłem z pałacu o godzinie niewłaściwej i przychodzi abym mu zdał z tego sprawę.
— Pani de Marande, mówił dalej bankier, który nie mógł w rzeczy samej zatrzymywać się gdy Jan Robert czynił swe uwagi, pani de Marande ma głębokie uczucie dla ciebie.
— Panie...
— Kocha cię jak brata. I pan de Marande nacisnął na trzy ostatnie wyrazy. A to co mnie dziwi i martwi zarazem, ciągnął dalej, że nie zdołała natchnąć pana dla mnie choć odrobiną tego uczucia, jakie ma dla ciebie.
— Panie, pospieszył wyrzec Jan Robert, osłupiały tonem, jaki przybierała rozmowa, o sto mil od odgadnienia celu, różnica naszych zajęć przeszkadza mi zapewne.
— Do wzbudzenia w sobie przyjaźni dla mnie? przerwał pan de Marande. Czy sądzisz, młody poeto, że inteligencja jest całkiem obcą sprawom bankowym? Czy sądzisz, jak ci, co z gry finansowej wiedzą tylko o stratach, że wszyscy bankierowie są głupcami lub...
— O! panie, zawołał poeta, nigdy mi myśl taka nie postała w głowie!
— Z góry byłem tego pewien, mówił dalej bunkier, i dlatego też mówię panu: „Nasze“ prace, choć się to nie wydaje, mają pewną analogię, pewną wspólność. Finanse dają, że tak powiem, życie; poezja uczy nas go używać. Jesteśmy dwoma biegunami, a tem samem obaj potrzebnemi do ruchu świata.
— Ależ, odezwał się Jan Robert, temi kilku słowami dajesz mi pan dowód, że jesteś tyleż przynajmniej poetą co ja.
— Pochlebiasz mi pan, odparł pan de Marande, nie zasługuję na ten tytuł, lubo próbowałem go zdobyć.
— Pan?