— Ja; to cię dziwi?
— Bynajmniej; ale...
— Tak; bank zdaje ci się być nie do pogodzenia z poezją?
— Tego nie mówię, panie.
— Ale myślisz, co wychodzi na jedno.
— Nie; powiadam tylko, że nic pańskiego nie znam...
— Coby ci dowiodło, że miałem powołanie? Ostrożnie! bo kiedyś, jak będę miał do pana jaką urazę, to przyjdę tu z rękopisem w ręku.. Ale dziś bynajmniej, ponieważ właśnie przychodzę z wytłumaczeniem się... A co! czy jeszcze wątpisz młodzieńcze! Dziwisz się że i ja zrobiłem tragedję tak jak i drudzy: „Korjolan;“ potem napisałem pierwsze sześć pieśni poematu pod tytułem „Ludzkość następnie tom poezyj lirycznych; potem... potem... albo ja wiem? Ale ponieważ poezja jest kultem, który nie żywi swych kapłanów, musiałem pracować, i tym oto sposobem zostałem poprostu bankierem, kiedy, pozwól mi to powiedzieć sobie tylko jednemu, by mnie nie posądzono o pychę, mógłbym był zostać twoim kolegą.
Jan Robert skłonił się głęboko, zdumiony coraz bardziej obrotem rozmowy.
— Z tego więc tytułu, mówił pan de Marande, ośmielam się odezwać do twej przyjaźni, a co większa, żądać jej dowodu.
— Odemnie!... Słucham, słucham panie, zawołał Jan Robert.
— Jeżeli jest jeszcze na tym świecie, podjął pan de Marande, garstka ludzi, którzy tak jak my uprawiają, albo też oddają cześć poezji, to są także tacy, którzy pomiatając ideałem, pragną od świata jedynie grubych przyjemności, fizycznych rozkoszy, zadowoleń materjalnych. Ten rodzaj ludzi największe pęta nakłada naturalnemu postępowi cywilizacji. Zniżyć się i być zwierzęciem, zadawalniać jedynie popęd zwierzęcy, jest to według mego zdania, jedną z ran naszego społeczeństwa. Czy podzielasz moje przekonanie, kochany poeto?.
— Najzupełniej, odpowiedział Jan Robert.
— Otóż istnieje człowiek, w którym zdają się być wcielone wszystkie błędy ludzkiego rodzaju; ten człowiek, ten rozpustnik, ten głupiec, znasz go pan, jest to pan Loredan de Valgeneuse.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1866
Ta strona została przepisana.