Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1873

Ta strona została przepisana.

— Panie de Valgeneuse, odparł sucho bankier, nie przypuszczam, żebyś pan miał nie wiedzieć jaki powód skłania mnie do dzisiejszych odwiedzin. Pomóż mi więc, proszę cię, skrócić je, bo obaj mało mamy czasu na prawienie sobie niepotrzebnych komplementów.
— Jestem cały na usługi pańskie, odrzekł Loredan, chociaż najzupełniej nie wiem co pan masz mi do powiedzenia.
— Wkradłeś się pan wczoraj wieczorem, bez zaproszenia, do mojego pałacu o takiej porze, w której zazwyczaj nie idzie się do nikogo, tylko chyba, gdy kto jest zaproszonym.
Na tak postawioną kwestję pozostawało Loredanowi krótko odpowiedzieć. On uczynił więcej, gdyż odpowiedział bezwstydnie:
— To prawda, wyrzekł, muszę przyznać, że żadnego nie otrzymałem zaproszenia, zwłaszcza od pana.
— Nie otrzymałeś go pan od nikogo.
Pan de Valgeneuse skłonił się nie odpowiadając, jak człowiek, który chce powiedzieć: „Mów pan dalej.“
Pan de Maran de mówił dalej:
— Będąc w pałacu, wkradłeś się pan do pokoju pani de Marande i ukryłeś za portjerą.
— Widzę to z żalem, wyrzekł pan de Valgeneuse głosem drwiącym, żeś pan doskonale zawiadomiony.
— A więc kiedy pan nie zaprzeczasz faktów, sądzę, że również przypuścisz ich następstwa.
— Wymień mi je pan, a zobaczę...
— A więc, skutkiem faktu, panie, jest to, żeś pan z dobrą wolą znieważył żonę moją.
— Zaiste! wyrzekł pan de Valgeneuse z bufonadą, muszę przyznać się do tego, ponieważ byli tam świadkowie.
— A więc, ciągnął dalej bankier, sądzę, że uważasz to za rzecz naturalną, iż żądam zadość uczynienia za wyrządzoną zniewagę?
— Do usług pańskich, nawet natychmiast, jeśli pan sobie tego życzysz. Mam właśnie w końcu ogrodu altanę, jakby umyślnie stworzoną do podobnej rozprawy.
— Żałuję, że nie mogę korzystać z uprzejmej propozycji pańskiej, ale na nieszczęście rzecz ta nie może odbyć się tak szybko.
— A! odezwał się pan de Valgeneuse, możeś pan jeszcze