nie jadł śniadania; znam osoby, które nie lubią się bić na czczo, chociaż, co do mnie, wszystko mi jedno.
-Jest ważniejsza przyczyna, dla której poczekać należy, odpowiedział bankier, nie zdając się zważać na płaski dowcip swego przeciwnika. Chodzi o ocalenie imienia i mocno żałuję, że panu to przypominać zmuszony jestem.
— Ba! wyrzekł pan de Valgeneuse, co tam kogo obchodzi imię?
Bankier podjął surowo:
— Wolno jest panu uczynić z nazwiskiem ojca pańskiego co się mu podoba, ale mnie wiele na tem zależy, żebym swoje umiał szanować i nie pozwolił okryć go plamą ani śmiesznością; mam więc zaszczyt uczynić panu jedną propozycję.
— Mów pan, słucham.
— Dawno już, o ile mi się zdaje, nie zabierałeś pan głosu w Izbie parów?
— W samej rzeczy, panie... Lecz jaki związek może mieć Izba parów z przedmiotem, który nas zajmuje?
— Związek bezpośredni, jak to pan zobaczysz. Odebrano temi dniami wiadomość o bitwie pod Nawarynem.
— Zapewne, ale...
— Za pozwoleniem. Mają się zająć jutro w Izbie sprawami Francji i Grecji, na zaniedbanie których wybory oraz wypadki z nich wynikłe, na nieszczęście wpłynęły.
— Zdaje mi się, że przypominam sobie w samej rzeczy, iż ktoś zapytywał w tej kwestji.
— A więc proponuję panu, żebyś pan również rozpatrzył się w niej.
— Do czegóż u djabła pan zmierza? zapytał młody par, wybuchając impertynencko śmiechem.
Bankier nie zauważył tego niestosownego znalezienia się i mówił dalej głosem poważnym i zimnym.
— Kwestja Grecji jest kwestją najwyższej wagi i najżywszego zajęcia, jeśli ją kto rozpatrzy ze wszystkich stron. Można z niej wyciągnąć wspaniałą korzyść, i przekonany jestem, że jeżeli pan zechcesz, to skwapliwie uchwycisz sposobność dla wyrzeczenia znakomitej mowy. Czy rozumiesz mnie pan?
— Mniej niż kiedykolwiek, przyznaję.
— A więc trzeba panu wszystko powiedzieć.
— Powiedz pan.