nie zła zdawało mu się celem życia; nie rozumiał on świata z innem przeznaczeniem.
Ludzie wydawali mu się wielkim zbiorem marjonetek, wykonywających rozmaite powołania między temi marjonetkami, kobiety, według niego, poruszały sprężyny. Miał on też monomanję, której próbkę, widzieliśmy przy pierwszych słowach jakie wymówił, otwierając drzwi swego gabinetu; monomanję, która prawie bez zawodu doprowadzała go do odkrycia zbrodni, której chciał wyszukać sprawcę. Ilekroć oznajmiono mu spisek, zabójstwo, kradzież, porwanie, wyłamanie, świętokradztwo, samobójstwo, dawał on jednaką odpowiedź. „Szukajcie kobiety!“ Szukano kobiety, a gdy ją znaleziono, nie było już co robić: reszta przychodziła jak z płatka.
Był wiernym swej zasadzie, mówiąc do Salvatora, z powodu porwania Miny: Szukajcie kobiety.
Takim był człowiek, z którym i w którego powozie, Salvator i Jan Robert jechali wzdłuż Tuilleries.
Ale! zapomnieliśmy jeszcze jednego charakterystycznego rysu fizjognomji pana Jackala; nosił on zielone okulary, nie dlatego, ażeby lepiej widzieć, lecz ażeby jego mniej widziano.
Przyjmując do swego powozu dwóch młodzieńców, pan Jackal zaczął od podniesienia okularów i rzucił na Jana Roberta jedno z tych tęczowych spojrzeń, które odkrywały mu całego człowieka w znaczeniu moralnem i fizycznem.
Po sekundzie spuścił okulary (a czynność podnoszenia i opuszczenia wykonywał bez pomocy rąk, tylko ściągnięciem mięśni między czołem, a nosem). Poznał być może, Jana Roberta, poetę, który, jak powiedzieliśmy, przeszedł już przez pierwszą linję popularności; albo też uczciwe rysy młodzieńca wystarczały mu do wskazania, że z tej strony nie będzie miał nigdy nic do czynienia.
— A więc, rzekł, usadowiwszy się dogodnie w zakącie powozu, który to zakąt pragnął koniecznie ustąpić Salva-