Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1880

Ta strona została przepisana.

— Nietylko, żeś słyszał o nim, generale, ale nieraz nawet rozmawiałeś z nim.
— Gdzie? zapytał generał zdziwiony.
— U mnie.
— Rozmawiałem u pana z posłańcem?
— O! rozumiesz pan, że nie miał na sobie kurtki, ani noszów; ubrany był tak, jak pan i ja, nazywano go panem Valsigny.
— Przypominam sobie, zawołał generał, piękny młodzieniec!
— Otóż, poproszę go, żeby był moim drugim świadkiem. Jest to człowiek niezmiernie wpływowy przy wyborach; zatem, byłbym bardzo rad, żeby mógł dać świadectwo całej tej cząstce świata, która widzi tylko tyle, ile zobaczy przez szybę od mojego powozu.
— Bardzo dobrze! wyrzekł generał, idąc za bankierem.
Weszli na trzecie piętro i zadzwonili do drzwi Salvatora. On sam im otworzył.
Młody człowiek tylko co był wrócił do domu. Miał jeszcze na sobie swoją kurtę i aksamitne o pantalony.
— Kochany Valsigny, powiedział pan de Marande, przychodzę prosić cię o oddanie mi pewnej przysługi.
— Słucham, rzekł Salvator.
— Nieraz oświadczałeś mi się ze swoją przyjaźnią, w zamian za moją. Otóż, o dowód tej przyjaźni przychodzę cię prosić.
— Jestem na usługi.
— Mam jutro pojedynek, pan Herbel zgodził się być jednym z moich świadków, czy zechcesz zrobić mi ten zaszczyt i być drugim?
— Chętnie, panie, i proszę mi tylko powiedzieć dwie rzeczy: przyczynę pojedynku oraz nazwisko człowieka, który cię zelżył.
— Pan Loredan de Valgeneuse napadł na mnie w izbie w sposób tak nieprzyzwoity, że muszę żądać zadośćuczynienia.
— Loredan! wykrzyknął Salvator.
— Znasz go pan? zapytał bankier.
— Znam, odrzekł Salvator, smutnie potrząsając głową, o! znam go.
— Ale czy znasz go pan tak blisko, iż to nie pozwala ci być moim świadkiem?