Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1885

Ta strona została przepisana.

— Ty!
— To cię dziwi?
— Jeżeli przyszedłeś po to, żeby żartować, to uprzedzam, żeś się źle wybrał.
— Nigdy nie żartuję z moimi nieprzyjaciółmi, wyrzekł uroczyście Salvator.
— Skończmy raz; czego chcesz odemnie?
— Czy znasz bliżej pana de Marande?
— Znam go tyle, zdaje mi się, ile potrzeba, żeby dać mu jutro taką lekcję, którąby popamiętał; jeżeli z tem wszystkiem będzie miał czas na to.
— Otóż, powiedział Salvator, widzę, że właśnie nie znasz go bliżej. Pan de Marande jak dotąd, dawał zazwyczaj lekcje a nigdy ich nie odbierał.
Loredan spojrzał na swego kuzyna z miną pełną politowania i wzruszył ramionami.
— O! wzruszasz ramionami, podjął Konrad, ruch ten tłómaczę sobie tem, że ufasz sobie. Lecz zaufaj mi na chwilę i posłuchaj. Pan de Marande zabije cię.
— Pan de Marande! zawołał wybuchając śmiechem młody człowiek.
— To cię bawi! W istocie, żeby jakiś tam bankier miał zabić człowieka twojego rodu i twojego dostojeństwa! toż byłoby dopiero! pistolet naprzeciw worka napełnionego talarami! Otóż tu właśnie zrozumiesz doniosłość usługi jaką ci oddaję. Pan de Marande bił się już razy cztery, o ile mi wiadomo, i za każdym razem zabił swego przeciwnika; między innemi w Liworno, pana de Bedmar, który był twoim przyjacielem.
— Pan de Bedmar umarł tknięty apopleksją, odpowiedział Loredan trochę zmieszany.
— Pan de Bedmar umarł od kuli pistoletowej. Mój kuzynie, chciej wiedzieć o jednej rzeczy, że ilekroć rodzina jaka pragnie utaić dla tej lub owej przyczyny, rodzaj śmierci jednego z członków swoich, przywołuje apopleksję na pomoc; jest to naiwność dziecięca. Otóż, posłuchaj: między godziną dziewiątą i kwadrans na dziesiątą z rana, umrzesz, tak samo jak pan de Bedmar z apopleksji, a dodam jeszcze, jeśli ci to będzie przyjemnie, że każę ogłosić w dziennikach rodzaj śmierci jaki sobie wybierzesz.
— Z tem wszystkiem dość tych żartów, wyrzekł pan de Valgeneuse, zapalając się coraz więcej, proszę cię, prze-