Był to miesiąc styczeń, to jest pełnia zimy. Niebo było śnieżne, powietrze suche i przeźroczyste, ziemia połyskująca od szronu, drzewa opuszczały z pełną wdzięku niedbałością długie błyszczące stalaktyty.
Pierwszym przybywającym był Salvator, który zostawiwszy powóz w poprzedniej alei, zagłębił się w lasek, ażeby odnaleść miejsce oznaczone. Znajdował się tam już od kilku minut, gdy usłyszał na raz pomieszane głosy i kroki. Odwrócił się i spostrzegł zbliżającego się pana de Marande, generała Pajol i hrabiego Herbela.
Za nim postępował służący w liberji, niosąc tekę pod pachą.
Bankier trzymał paczkę listów, które widocznie musiały nadejść w chwili jego odjazdu; czytał idąc drogą, darł te, które według niego nie posiadały wartości, oddawał inne służącemu z zastrzeżeniami, które robił ołówkiem na dnie jego kapelusza. Zobaczywszy Salvatora, podszedł do niego i uścisnął mu serdecznie dłoń, mówiąc:
— Ci panowie nie przyjechali jeszcze?
— Nie, odrzekł Salvator, wyprzedziłeś ich pan o dziesięć minut.
— Tem lepiej, powiedział bankier, tak bardzo obawiałem się, żeby się nie spóźnić, że mimo pospiechu, jaki zaleciłem moim sekretarzom, zostało się sześć do ośmiu rozporządzeń w pałacu, które kazałem przynieść natychmiast jak tylko będą przepisane.
Spojrzał na zegarek.
— Jeżeli ci panowie przybędą punktualnie o dziewiątej, to według tego, jak główny naczelnik mego biura przyrzekł, że o dziewiątej rozporządzenia te przyśle mi tutaj, będę miał czas podpisać je podczas gdy panowie odmierzycie miejsce i nabijecie broń. Tymczasem, wszak pan darujesz, że odczytam listy?
— Czy nie mogłeś pan odłożyć rozporządzeń na potem? zapytał generał Herbel.
— Niepodobna! król oczekuje na nie dziś z rana, a wiadomo, że król nie jest cierpliwy.
— Rób więc swoje kiedy tak, odrzekli dwaj generałowie.
— Za pozwoleniem, panie Salvatorze, wyrzekł pan de Marande, chciałbym zapytać, czy nie wiesz gdzie będziemy.się bili?
— Tam, powiedział Salvator.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1893
Ta strona została przepisana.