— Bo chciałbym od razu, stanąć na stanowisku, wyrzekł pan de Marande, żebym później nie potrzebował się poruszać.
— Pan możesz stanąć tutaj, odparł Salvator, tylko, że jest to złe miejsce; drzewa, które będą z tyłu za panem, mogą służyć za cel, dopomódz do trafnego strzału.
— A! przez Boga! wszystko mi jedno, wyrzekł pan de Marande, podchodząc, by stanąć na wskazanem przez Salvatora miejscu i w dalszym ciągu nie przestając czytać, drzeć i robić przypisków na Listach.
Obaj generałowie znali się na odwadze wojskowej; Salvator znał się na odwadze cywilnej, a mimo to, podziwiali zimną krew tego człowieka, który w chwili mającego nastąpić tak uroczystego aktu, czytał spokojnie listy. Twarz jego zresztą, którą można było wybornie widzieć, ponieważ był z odkrytą głową, a kapelusz za pulpit mu służył, nie więcej ożywioną była jak przy dodawaniu liczb, ręka suwała się po papierze spokojnie, bez zmęczenia, jak gdyby siedział w swoim fotelu przed biurkiem obok kasy.
A spokój ten widocznie pochodził ztąd, że nie wierzył by miał umrzeć. W samej rzeczy jest to wszechmocna siła, wiara w przeznaczenie, którą Opatrzność daje ludziom wysoce ambitnym, oraz szaleńcom, a która ślepo, prosto prowadzi ich do celu. My wszyscy prawie mamy świadomość obowiązku, jaki, spełnić winniśmy tu na ziemi, a ten, który posiada świadomość tę, może z uśmiechem spoglądać na, śmierć, bo z pewnością ominie go, jeżeli nie dopełnił swego dzieła jeszcze.
To właśnie tłómaczy spokój wielkich wojowników wobec niebezpieczeństwa.
Punkt o dziewiątej trzej młodzieńcy przybyli; pan de Valgeneuse z miną niedbałą, dwaj świadkowie z pewniejszemu minami, niżby się można spodziewać po tak lekkich ludziach.
Jednocześnie na skraju lasku ukazał się jeździec, który z wielkim pospiechem zbliżał się na koniu. Wiózł on rozporządzenia, na które oczekiwał pan de Marande.
Młodzi ludzie rzucili okiem na jeźdźca, lecz widząc, że ma interes do bankiera, nie zwracali nań żadnej uwagi.
— Oto jesteśmy, wyrzekł kreol, zbliżając się do dwóch generałów, żałujemy, żeśmy się cokolwiek spóźnili.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1894
Ta strona została przepisana.