Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1897

Ta strona została przepisana.

— Za pozwoleniem, wyrzekł do Loredana, bądź pan łaskaw odstąpić.
— Licz pan sobie, powiedział Loredan, wykręcając się na pięcie i podrzucając laseczką gwiazdki szronowe, połyskujące na wierzchołkach wysokich zielsk, które ścinał jak Tarkwinjusz.
— Głupiec! mruknął generał.
I liczył dalej odległość mety.
Po odmierzeniu powtórzono warunki panu de Valgeheuse, wręczając mu pistolet.
— Za trzeciem klaśnięciem w ręce, przeciwnicy będą mogli postąpić jeden przeciwko drugiemu, albo też strzelać z miejsca, według upodobania.
— Bardzo dobrze, panowie, wyrzekł de Valgeneuse, rzucając laseczkę na ziemię. Jestem zupełnie gotów.
— Kiedy pan zechcesz, powiedział hrabia Herbel do pana de Marande, podając mu pistolet.
— Ależ kiedy tylko pan de Valgeneuse sam zechce, odparł tenże, biorąc pistolet, kładąc go pod lewą pachę i zabierając się do podpisów.
— Ależ oto...
— Czyliż nie mamy prawa, pan Loredan i ja, zrobić piętnaście kroków naprzód każdy i strzelać według upodobania?
— Tak, odpowiedział generał.
— A więc, niechaj je zrobi i strzela, ja strzelać będę później. Widzisz, mam już tylko dwa rozporządzenia do podpisu.
— Pozwalasz się pan zabić jak zając w legowisku, powiedział generał.
— Jemu! odrzekł pan de Marande podnosząc na hrabiego oczy, w których błyszczała pewność rezultatu jemu powtórzył. Mogę się założyć o sto luidorów, generale, że kula nawet mnie nie draśnie. Tak więc, kiedy chcesz generale.
— Więc to już postanowione?
— Król czeka, powiedział pan de Marande, podpisując przedostatnie rozporządzenie i poczynając czytać ostatnie.
— On nie ustąpi, szepnął Salvator.
— Jest to człowiek zgubiony, wyrzekł generał Pajol.
— Zobaczymy, mruknął hrabia Herbel, którego ufność bankiera poczynała przejmować.