Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1898

Ta strona została przepisana.

Odsłonili pana de Marande, który pozostał wsparty na kolanie, ze służącym obok trzymającym kałamarz.
— A to co! wyrzekł pan de Valgeneuse, czyżby przeciwnik nasz miał zamiar bić się w postawie siedzącej Wenery?
— Podnieś się pan, jeśli łaska, zawołali jednocześnie świadkowie Loredana.
— Kiedy tego koniecznie żądacie, panowie, powiedział bankier. I podniósł się. Podaj mi pióro umaczane w atramencie, Comtois, i odsuń się na bok, rzekł pan de Marande do służącego. Potem, zwracając się do pana de Valgeneuse: Już stoję, panie, i jestem na usługi, powiedział, nie przestając czytać rozporządzeń.
— To jest podstęp! zawołał pan de Valgeneuse z miną, jakby chciał rzucić na ziemię pistolet.
— Wcale nie, panie, odrzekł generał Herbel, my zaraz damy znak: postępuj pan i strzelaj.
— Ale tak się nie robi, powiedział Loredan.
— Widzisz pan, że się robi, odezwał się drugi świadek pana de Marande, wskazując na niego, który z pistoletem pod pachą, z piórem w zębach, kończył spokojnie czytać rozporządzenie, zanim je podpisze.
— Uprzedzam panów, że cała ta komedja nic a nic mnie nie wzrusza i że zabiję tego pana jak psa, wyrzekł pan de Valgeneuse, zgrzytając zębami.
— Ja tak nie sądzę, odpowiedział hrabia.
Loredan spuścił oczy pod uroczystem spojrzeniem generała.
— I cóż, panie, odezwał się pan de Marande nie podnosząc głowy, jestem gotów.
— Proszę o sygnał, podjął Loredan.
Świadkowie spojrzeli po sobie, ażeby dać znak jednoczenie.
Mieli klasnąć trzy razy.
Za pierwszem przeciwnicy nabiją pistolety, za drugiem uszykują się z bronią, za trzeciem postąpią ku sobie.
Na pierwsze uderzenie pan de Marande wsunął w rzeczy samej rękę pod pachę lewą i nabił pistolet. Ale na drugie i trzecie nie uczynił żadnego poruszenia, tylko wyjął pióro z ust i gotował się do podpisu.
— Hm! hm! zakaszlał generał Pajol, żeby uprzedzić pa-