Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1915

Ta strona została przepisana.
IV.
Godna siostrzyczka nieboszczyka pana Loredana.

Wróćmy do pana Loredana de Valgeneuse, który leży śmiertelnie ranny na trawniku w lasku Bulońskim.
Dwaj świadkowie przyjęli jego ostatnie tchnienie wkrótce po oddaleniu się Salvatora, pana de Marande i dwóch generałów.
Ważna to i uroczysta chwila, kiedy przyjaciel, przed chwilą zdrów i wesoły, umiera na naszych rękach. Tylko wrażenia nie są jednakowe, stosownie do wartości umierającego człowieka i tych co go otaczają. Nie należy więc przesadzać boleści, jakiej doznawali dwaj, nie mówię przyjaciele, ale towarzysze Loredana, kiedy przekonali się, że tenże wydał ostatnie tchnienie.
„Zmartwili się“ tą śmiercią, to wyraz właściwy, ale może bardziej jeszcze zakłopotali trupem. Wjechać do Paryża z umarłym nie było rzeczą bezpieczną. Prawa pojedynkowe, dosyć ostre w tym czasie, obciążały świadków bardziej jeszcze niż pozostałego przy życiu przeciwnika, który uważany był jako broniący własnej osoby. Musieliby nadto przy przeprowadzeniu zwłok przez rogatkę przebywać mnóstwo formalności. Nareszcie, powiedzmy prawdę, pojedynek przewlókł się nieco, a dwom przyjaciołom jeść się chciało.
Wyznanie to realistyczne, które zmuszeni jesteśmy uczynić, daje dosyć ścisłą miarę ich boleści.
Przybyli wszyscy trzej w karecie Loredana; ułożono więc, że powóz z dwoma służącymi odwiezie ciało do Paryża, a Kamil z towarzyszem pojadą osobno.
Powóz pojechał, dwaj służący, spokojni, jakby na przejażdżce, siedzieli na koźle.
Kamil zawołał ich.
Słyszeli oni dwa strzały, widzieli oddalających się Salvatora, pana de Marande i dwóch generałów, ale wszystko to nie wytłómaczyło im jeszcze katastrofy.
Uspokójmy się wszelako co do wzruszenia, jakiego doznali na widok umarłego pana. Loredan ostry, fantastyczny, brutalny, niebardzo lubianym był przez służbę. Służono mu dokładnie, bo karcił, a płacił dobrze. Oto wszystko.
Dwaj przeto słudzy poprzestali na wydanie kilku okrzy-