Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1917

Ta strona została przepisana.

— On? spytała Zuzanna, otwierając oczy i spoglądając naokoło siebie, gdzież on jest?
— W salonie.
— Niech wejdzie, a raczej nie, rzekła. Czy brat mój powrócił?
— Jeszcze nie.
— Niech Kamil wejdzie do buduaru, a wszedłszy, niech się w nim zamknie.
Pokojówka uczyniła kilka kroków do wyjścia.
— Zaczekaj, zaczekaj, rzekła Zuzanna. Natalia zatrzymała się. Pójdź tu, rozkazała.
Pokojówka przystąpiła.
Panna de Valgeneuse wyciągnęła rękę, wzięła ręczne lusterko stojące na nocnym stoliku, przejrzała się i nie zwracając oczu na pokojówkę.
— Jak ja wyglądam dziś z rana, Natalio? zapytała tonem omdlewającym.
— Pięknie, tak jak wczoraj, onegdaj, jak zawsze, odpowiedziała.
— Bądź ze mną szczera, Natalio; powiedz, czy nie uważasz, że jestem nieco zmęczoną?
— Nieco bladą, istotnie, ale i lilie są blade, a nikt im przecie bladości ich nie zarzuca.
— A więc, skoro nie uważasz, żebym była zbyt brzydką, to jak ci mówiłam, wpuść Kamila do buduaru.
Natalia wyszła.
Zuzanna wstała leniwo, wdziała pończochy z różowego jedwabiu, wsunęła nogi w atłasowe błękitne pantofelki wyszywane złotem, zarzuciła wielką suknię kaszmirową ściśniętą w pasie sznurem, zawiązała włosy na tyle głowy, rzuciła okiem w stojące zwierciadło, by zapewnić się o całości tak, jak się zapewniła o twarzy, i przeszła do buduaru, w którym Natalia, jako doświadczona kobieta, stłumiła światło, spuszczając potrójne firanki: gazowe, muślinowe i adamaszkowe.
— Kamilu! zawołała, rozpoznając raczej sercem niż oczyma Kamila de Rozan, siedzącego na kozetce w głębi buduaru.
— Tak, to ja, droga Zuzanno, odpowiedział zrywając się. I przyjął ją w objęcia.
— Nie pocałujesz mnie? rzekła, zarzucając mu oba ramiona na szyję.