nim, miał jednak siłę ukryć to wrażenie i z uśmiechem na ustach:
— Słucham cię, odpowiedział.
— Po śmierci brata nie należę już do nikogo, nie potrzebuję nikogo oszczędzać, żadnej obawy, żadnego względu na kogobądź mieć w świecie. Jestem wolną, zależę tylko od siebie, mogę więc uczynić z sobą wszystko, co mi się podoba.
— Zapewne, Zuzanno, ale do czego zmierzasz?
— Chcę powiedzieć, że od dzisiaj jestem twoją, należę do ciebie duszą i ciałem.
— Ą więc?
— Żyć będziemy jedno dla drugiego. Nie opuszczę cię odtąd ani na chwilę.
— Co ty mówisz, Zuzanno, zawołał młodzieniec, zapominasz...
— Że ty jesteś żonaty? Nie, ale co mnie to obchodzi?
Kamil otarł chustką czoło potem zroszone.
— Posłuchaj, Kamilu, mówiła dalej młoda kobieta, odpowiedz mi jak przed Bogiem: czy ty ją, czy mnie kochasz?
Młodzieniec zawahał się.
— Odpowiadaj, nalegała Zuzanna, bo całe moje życie zależy może od słów twoich: dla której z nas dwóch żyjesz?
— Zuzanno! droga moja Zuzanno! zawołał kreol, chwytając ją w ramiona.
Ale młoda kobieta odepchnęła go zlekka.
— Pocałunek nie jest odpowiedzią, rzekła głosem lodowatym.
— Bo też naprawdę, Zuzanno, pytanie twoje nie jest pytaniem.
— Nie rozumiem cię.
— A! odezwał się młodzieniec, składając ręce, czy wątpisz o mnie?
— Mnie tedy kochasz, rzekła, przyciągając go do siebie.
— O! tak, ciebie jedną, odpowiedział kreol głosem stłumionym, ciebie jedną, tylko ciebie.
— Otóż, mówiła Zuzanna, opuszczamy Paryż za tydzień, jedziemy do Hawru, do Marsylji, do Bordeux, gdzie chcesz. Tam weźmiemy pierwszy lepszy statek udający się do Ameryki, do Indyj, do Oceanji. Jak ci się jedna okolica niepodoba, pojedziemy do innej, jeżeli cię znudzi jedna
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1922
Ta strona została przepisana.