śmy opowiadali w przeszłych rozdziałach, lecz zupełnie zrozumiale dla tych, co nie zapomnieli tego sztucznego blasku, którym natura go obdarzyła.
W samej rzeczy był młodym, pięknym, lecz kapryśnym raczej niż dystyngowanym. Kamil wszelakoż, lekki, płochy, fantastyk, wesoły aż do szału, podobał się wszystkim kobietom wogóle, a w szczególności młodej dziewicy, kredce namiętnej.
Tryumfy zatem pani de Rozan były zwodnicze. Całą ich chwałę składała ona wiernie swemu mężowi, a jednakże, dowiemy się zaraz dlaczego ta zakochana i pełna tryumfów kreolka, była, mimo świetnych powodzeń, tak głęboko smutną, iż możnaby ją wziąć za dotkniętą tajemną chorobą duszy lub ciała. Robiono tę uwagę w kilku salonach, widząc ją bladą i z podsiniałemi oczami: jakaś zazdrosna dziedziczka utrzymywała, że jest suchotnicą; pewien zakochany lecz odrzucony dawał do zrozumienia, iż ma kochanka; inny znów, trochę litościwszy, odkrył, iż mąż ją bije, wreszcie, każden mówił swoje, lecz nikt nie mówił prawdy.
A teraz, jeżeli czytelnik zechce pójść z nami aż do sypialnego pokoju tej pięknej, młodej kobiety, dowie się wprędce tajemnicy tego osmutnienia, które zajmowało cały Paryż.
Wieczorem, w dniu pogrzebu pana Loredana de Valgeneuse, to jest we dwadzieścia cztery godzin po wypadku, który opowiadaliśmy w poprzednim rozdziale, pani Kamilowa de Rozan, zagłębiona w kanapce różowej aksamitnej, oddawała się osobliwemu zajęciu o godzinie pierwszej o północy, o godzinie, w której każda kobieta powinna być już w łóżku.
Siedząc przed małym stoliczkiem z laki chińskiej, zajęta była nabijaniem prześlicznych pistoletów w hebanowej oprawie, nakładanych złotem, które w rękach jej, cudnych kształtów, dziwnie odbijały. Nabiwszy pistolety z dokładnością i uwagą godną mistrza, pani de Rozan opatrzyła starannie lufy, popodnosiła kurki, następnie wzięła pistolety w prawą rękę, lewą schwyciła mały sztylecik.
W dłoni pięknej kreolki sztylet ten nie powinienby zdaje się budzić obawy, pochwa jego była srebrna ze złotem; rękojeść pysznie rzeźbiona, żelazna, nabijana drogiemi kamieniami, tak, że arcydzieło to sztuki złotniczej wyglą-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1925
Ta strona została przepisana.