Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1927

Ta strona została przepisana.

— Co to może być, kochanko? spytał Kamil zbliżając się, czyś ty nie chora? możeś otrzymała jaką złą wieść? co się tu stało takiego?
— Nic się nie stało innego, odrzekła kreolka, tylko to, co się dzieje codziennie; żadnej nowiny nie otrzymałam i wcale nie jestem chorą.
— Pocóż więc przybierasz pogrzebową minę? zapytał uśmiechając się Kamil. Chyba, dodał, próbując uścisnąć żonę, na cześć pamięci naszego biednego przyjaciela Loredana.
— Pan Loredan wcale nie był „naszym“ przyjacielem, pan Loredan był „twoim“ przyjacielem, więc i w tem się mylisz.
— Kiedy tak, to nie będę dłużej głowy nad tem łamał, powiedział Kamil, rzucając odzienie na fotel.
— Kamilu, zapytała pani de Rozan, czyś nie zauważył żadnej we mnie zmiany od kilku tygodni?
— Nie, na honor, odrzekł Kamil, zawsze jesteś zachwycająca.
— Nie spostrzegłeś mojej bladości?
— Paryski klimat! Przytem, powiem ci jedną rzecz, oto z bladością tą tak ci do twarzy, że z każdym dniem stajesz się piękniejszą.
— Siność koło moich oczu, czy cię nie naprowadziła na myśl, że nie sypiam po nocach?
— Sądziłem, że je sobie podmalowujesz, jak to dziś w modzie.
— Kamilu, wielkim jesteś samolubem, lub bardzo płochym, podjęła młoda kobieta, potrząsając głową.
I dwie łzy popłynęły jej z oczu.
— Płaczesz, moje życie? zapytał Kamil osłupiały.
— Ależ, przypatrz mi się, powiedziała, podchodząc ku niemu ze skrzyżowanemi na piersiach rękami, ja umieram!
— O! wyrzekł Kamil, uderzony bladością i uroczystym wyrazem twarzy żony, w samej rzeczy, biedna moja Dolores, wydajesz mi się cierpiącą.
I chwytając ją wpół, usiadł i próbował przyciągnąć ją na kolana. Ale młoda kobieta, wysuwając się z jego objęcia, oddaliła się gwałtownie, rzucając rozgniewane spojrzenie.
— Dosyć tych kłamstw! zawołała energicznie, znużyłam